Quantcast
Channel: O Starym Mieście Elblągu słów kilka
Viewing all 131 articles
Browse latest View live

Wczesne fajanse niderlandzkie

$
0
0


O początkach fajansów (majoliki) na terenie Holandii możemy mówić krótko po 1500 roku, kiedy to na terenie dzisiejszej Belgii osiedlili się pierwsi mistrzowie rzemiosła garncarskiego pochodzący z terenów włoskich. Około 1512 roku w Antwerpii wymieniany jest w źródłach Guido Andries, który prawdopodobnie może być znanym z Włoch Guido da Savino z Casteldurante. Po jego śmierci około 1541 roku tradycje wytwarzania naczyń kontynuowali jego synowie. Jeden z nich, Joris Andries założył w 1564 roku warsztat garncarski w Middelburg położonym w północnej Holandii. Innym mistrzem garncarskim pochodzącym z Włoch był Pier Franz van Venedigen (jak wskazuje nazwisko pochodzący z Wenecji). Osiedlanie się włoskich mistrzów w Antwerpii było prawdopodobnie spowodowane dużym znaczeniem gospodarczym miasta, które ponadto w tym okresie należało do największych w Europie - według spisu z 1560 roku Antwerpia miała 90000 mieszkańców. Dla miasta bardzo niepomyślnym okresem była druga połowa XVI wieku, kiedy to toczyły się walki polityczno-religijne protestantów z północy przeciwko katolickiej Hiszpanii. Doprowadziły one ostatecznie do upadku Antwerpii w 1585 roku. Miasto znalazło się ono ponownie pod rządami króla hiszpańskiego Filipa II, a północne Niderlandy zamknęły rzekę Skaldę. Doprowadziło to do ekonomicznego upadku miasta, co pociągnęło za sobą opuszczenie miasta nie tylko przez protestantów ale także przez elitę intelektualną, handlarzy i rzemieślników miasto, ale także handlarze i elita intelektualna. Wśród opuszczających Antwerpię byli również bardzo liczni mistrzowie garncarscy, członkowie tamtejszej Gildii św. Łukasza. Liczba mieszkańców w mieście zmalała do 40000 w 1590 roku.

Na podstawie zachowanych szczęśliwie ksiąg Gildii św. Łukasza możliwe było prześledzenie jak jej członkowie z Antwerpii rozpoczęli na nowo działalność rzemieślniczą w ośrodkach północnych Niderlandów. Między innymi Adriaen Bogaert w 1572 otwiera swój warsztat w Haarlem, w tym samym mieście, ale nieco później, bo w 1598 rozpoczyna działalność Hans Barnaert Vierleger. Obaj wcześniej czynni zawodowo byli właśnie w Antwerpii. W 1586 roku osiedla się w Amsterdamie Christian van den Abeele, w tym samym roku ale w Dordrecht rozpoczyna działalność Jan Heijdricks. Nieco później, bo w 1611 roku osiedla w Delft Michiel Nouts pochodzący z Antwerpii.

Pierwsza połowa XVII wieku to również stopniowy rozwój rzemiosła garncarskiego w Delft, które jednak rozwijało się przede wszystkim (w dekoracji naczyń) pod wpływem porcelany dalekowschodniej. Od roku 1602 działała Zjednoczona Kompania Wschodnioindyjska, która wkrótce na dwa stulecia zdominowała holenderski handel morski. Jej statkami sprowadzano do Europy przyprawy korzenne, jedwab, bawełnę, szlachetne gatunki drewna, lakę i dalekowschodnią ceramikę, która początkowo służyła jako balast. Oprócz dokonywanych zakupów, często zdobywano towar w wyprawach korsarskich, w tym także wyroby porcelanowe przechwytywane na statkach portugalskich. Późniejsze wydarzenia, w tym tragiczny wybuch wybuch statku z prochem w porcie Delft, spowodowały, że miasto to stało się jednym z bardziej znanych ośrodków produkcji ceramicznej. Ale to trochę już inna opowieść...

Wczesny fajans niderlandzki (majolika holenderska)
północne Niderlandy, po 1550 - przed 1600 r.
Fot. Archiwum MAH


Również elbląski rynek importowanych wyrobów ceramicznych w XVII i XVIII wieku zdominowały wyroby z Niderlandów. Kontakty handlowe Elbląga z Niderlandami udokumentowane od średniowiecza zostały znacznie zintensyfikowane na przełomie XVI i XVII wieku. Były one utrzymywane przez około trzydzieści portów niderlandzkich, z Amsterdamem na czele, choć handel z Elblągiem miał dla nich znaczenie marginalne, głównymi portami były pobliski Gdańsk i równie nieodległy Królewiec oraz porty norweskie. Najstarsze okazy wyrobów niderlandzkich określane często jako „majolika holenderska” to naczynia nawiązujące jeszcze do wyrobów włoskich, malowane błękitem, niekiedy z wykorzystaniem żółtego barwnika. Ich chronologię należy określić w przedziale po 1550 do 1600 roku i pochodzą one z warsztatów północno niderlandzkich.

Wczesny fajans niderlandzki (majolika holenderska)
północne Niderlandy, po 1550 - przed 1600 r.
Fot. Archiwum MAH
Częściej, choć jeszcze nie na masową skalę, były przywożone do Elbląga wielobarwne wyroby, pochodzące prawdopodobnie z Rotterdamu i datowane na około 1600 rok. Są one najczęściej zdobione stylizowanymi kwietnymi rozetami lub malowanymi owocami granatu. Są również spotykane charakterystyczne dla tego ośrodka oraz dla innych ośrodków północno holenderskich talerze z motywem szachownicy, zarówno w wersji monochromatycznej (kobaltowej), jak i wielobarwnej (kobaltowy i ochrowy). Jako miejsce wytwarzania tak zdobionych naczyń najczęściej podaje się ogólnie północne Niderlandy, niekiedy Antwerpię i również Rotterdam.

Wczesny fajans niderlandzki,
Rotterdam (?), około 1600 r.
Fot. Archiwum MAH

Na prezentowanych zdjęciach pokazujemy jedynie część elbląskiej kolekcji wczesnych fajansów niderlandzkich (nazywanych też niekiedy majoliką niderlandzką), która jest obecnie największą w Polskich zbiorach muzealnych i może się poszczycić okazami rzadko spotykanymi również w zagranicznych placówkach muzealnych. Jest ona obecnie przedmiotem opracowania. O czasie opublikowania poinformujemy naszych Czytelników.


Przy pisaniu korzystano z:
H.-P. Fourest, Die Europäische Keramik. Porzellan-Steingut-Fayence, Freiburg 1983;
M. Piątkiewicz-Dereniowa, Fajanse z Delft w zbiorach Zamku Królewskiego na Wawelu, Kraków 1996;
B. Tietzel, Fayence I. Niedrlande, Frankreich, England, Köln 1980.

Ocalić od zapomnienia - o elbląskich piecach kaflowych ciąg dalszy...

$
0
0
Na jesieni ubiegłego roku ogłosiliśmy muzealną akcję związaną z dokumentowaniem zabytkowych pieców, znajdujących się w elbląskich mieszkaniach i domach. Informacje udostępnialiśmy na naszej stronie internetowej, na Facebook'u oraz za pośrednictwem radia, telewizji i lokalnych gazet, mając nadzieję, że nasz "apel" dotrze do jak największej liczby odbiorców.

Cała akcja miała i nadal ma na celu, tak naprawdę, tylko jedno: ocalić od zapomnienia zabytkowe piece, a najlepszym sposobem, zaraz po kolekcjonowaniu, jest sporządzanie dokumentacji fotograficznej i opisów danych obiektów, czyli ich inwentaryzacja. Biorąc pod uwagę fakt, że poszukiwane przez nas piece znajdują się w swoim naturalnym otoczeniu, w żadnym wypadku nie zależy nam na tym, aby je stamtąd usuwać. Piec dawniej był sercem konkretnego pomieszczenia, często dopasowany kolorystyką i stylem, jednocześnie zdobił wnętrze i chronił mieszkańców przed zimnem. Taki właśnie kontekst chcielibyśmy utrwalić, fotografując piec tam, gdzie stoi. Z historycznego punktu widzenia, a być może też z powodów sentymentalnych, ważne jest dla nas, aby ukazać, jak zmieniały się przez tych kilkaset lat kształty i dekoracje pieców. Warto byłoby zatem zanotować, jakie formy pieców dotrwały do czasów nam współczesnych.

Będąc inicjatorką tej akcji, czuję się zobowiązana, aby zdać relację z jej przebiegu.
W ciągu kilku miesięcy na akcję odpowiedziało kilkanaście osób. Do tej pory otrzymuję maile i telefony od osób, do których na różne sposoby dociera nasz apel. Otrzymałam telefony bezpośrednio do Muzeum, ale również część kontaktów uzyskałam mniej formalnie, co w praktyce okazuje się znacznie lepszą metodą. Wiele zdjęć otrzymałam od Weroniki Wojnowskiej i Jagody Semków, które, organizując taką akcję we Fromborku, przy okazji zrobiły zdjęcia piecom w Elblągu i jednocześnie zainspirowały mnie do działań w moim mieście i okolicach. 
Dzięki pracownikom Zarządu Budynków Komunalnych udało mi się dotrzeć do mieszkania, w którym znajduje się jeden z piękniejszych i najstarszych pieców, najprawdopodobniej z wytwórni berlińskiej, które do tej pory udało mi się udokumentować. Dostałam również kilka maili z załączonymi zdjęciami, zazwyczaj są to zdjęcia prostych pieców, bez elementów dekoracyjnych, jednak uważam, że tego typu obiekty również warto sfotografować ze względu na kolorystykę kafli i pojawiające się od czasu do czasu wzory.

Mam świadomość, że elbląskie mieszkania kryją jeszcze wiele ciekawych pieców, jednak możliwość ich obejrzenia jest mocno ograniczona. Wydaje mi się, że głównym powodem jest obawa właścicieli, że działając z ramienia Muzeum, mogę taki piec odebrać ze względu na jego wartość historyczną. Absolutnie nie mam takiego zamiaru i podkreślam, że dla mnie bardzo ważne jest, aby piec pozostał tam, gdzie go postawiono. W przypadku, gdyby się okazało, że obiekt ma być rozebrany, a miałby rzeczywiście elementy warte zachowania, dopiero wtedy moglibyśmy zastanowić się i spróbować je ocalić. Dlatego też, poprzez tę akcję, chciałabym zwrócić uwagę mieszkańców na zabytkowe piece i zachęcić do wspólnego działania.

Moje działania nadal trwają, planuję w dalszym ciągu przypominać o piecach i ich szukać i będę bardzo wdzięczna za kolejne informacje lub zdjęcia pieców.

Poniżej prezentuję kilka zdjęć, które dotychczas otrzymałam lub udało mi się zrobić. Wszystkie piece, oprócz ostatniego, znajdują się w Elblągu, w mieszkaniach/domach m.in. przy ulicy: Fabrycznej, Traugutta, Grunwaldzkiej, Stoczniowej. Datuje się je na początek i lata międzywojenne ubiegłego stulecia.  Jak sami widzicie, jest szansa, że w Elblągu może być więcej takich obiektów.









Jeszcze raz dziękuję serdecznie wszystkim, którzy pomogli i nadal pomagają mi w poszukiwaniach. To dopiero początek i liczę na to, że otrzymam kolejne sygnały od osób, które posiadają piece kaflowe, bądź po prostu wiedzą, gdzie takie piece się znajdują.
Kontakt: j.fonferek@muzeum.elblag.pl, telefon: 55 232 72 73.












Być jak Benvenuto Cellini - codzienność elbląskiego złotnika

$
0
0
Pomyślne zdanie egzaminu mistrzowskiego czyniło z czeladnika pełnoprawnego, samodzielnego mistrza. Jeśli posiadał odpowiednie fundusze, mógł otworzyć pracownię. Złotnictwo było niezwykle intratnym zawodem. W średniowieczu złotnicy należeli do najbogatszych rzemieślników w mieście*. Równie zamożni byli ich klienci: bogaci kupcy, rzemieślnicy, przedstawiciele władz miejskich i kościelnych. Liczba klientów, pożądających wyjątkowych i luksusowych przedmiotów, rosła wraz z rozwojem gospodarczym miasta.

Petrus Christus The Goldsmith 1449 rok, Metropolitan Museum of Art [źródło: metmuseum.org]



Przynależność do cechu wpływała bezpośrednio na życie członków tej organizacji. Mistrz był moralnie zobowiązany do zawarcia związku małżeńskiego. Mało tego - reputacja kobiety, którą wybrał na żonę, musiała być nieskalana. W przeciwnym wypadku groziło mistrzowi wykluczenie z cechu. Nienaganne zachowanie dotyczyło także jego uczniów i czeladników. Przepisy te figurowały we wszystkich statutach złotniczych w Polsce. Poza tym jedynie żonaty mistrz mógł przyjmować uczniów i czeladników. Przydzielali ich starsi cechu. W każdym warsztacie razem z mistrzem mogło pracować maksymalnie pięć osób, nie wliczając w to syna mistrza. 

Nowe obowiązki

Pod czujnym okiem mistrza, uczniowie i czeladnicy, uczyli się i pracowali na jego rachunek. Złotnikowi zaś przybywało obowiązków związanych z funkcjonowaniem cechu. Tuż po wyzwolinach młody mistrz zasilał szeregi tzw. braci młodszych. Do jego obowiązków należało pomaganie starszym mistrzom cechowym m.in. organizowanie zebrań, zapisywanie spóźnionych, opieka nad sprzętem cechowym i kaplicą złotników w Kościele Św. Mikołaja.

Pieczęć elbląskiego cechu złotników XVII, Muzeum im. J. Dunin - Borkowskiego w Krośniewicach
 [źródło: KWM nr 1, 1981]


Złotnik mógł awansować do grona starszych mistrzów. Do tego gremium zaliczano złotników, którzy piastowali już urząd starszego cechu. Stanowisko to było obsadzane na okres dwóch lat, a kandydata zatwierdzała Rada Miejska. Starszy cechu reprezentował interesy bractwa. Trzymał pieczę nad skrzynią cechową, zawierającą dokumenty, pieczęć i pieniądze cechu. W jego domu odbywały się zgromadzenia mistrzów. Na koniec kadencji musiał rozliczyć się ze swojej działalności finansowej i przekazać majątek cechu następcy.

Morgensprache

Władzę nad całą organizacją sprawowało zgromadzenie wszystkich mistrzów. Jeśli mistrz chciał zwołać cech musiał wpłacić 10 szylingów do cechowej kasy. O terminie zebrań zawiadamiano poprzez obesłania pośród nich pierścienia cechowego. Był to duży sygnet z brązu. Głowicę pierścienia najczęściej zdobiono sceną przedstawiającą świętego Eligiusza w pracowni złotniczej. Tak właśnie wygląda zachowana cecha krakowskich złotników. Niestety podczas badań archeologicznych nie natrafiono na podobny przedmiot należący do elbląskiego cechu.

Cecha złotników krakowskich 1614 rok, MHMK [źródło: http://www.lokacjakrakow.tron.pl]
Obecność na zebraniach była obowiązkowa. Statuty przewidywały kary za spóźnienia i opuszczanie obrad. W XV wieku karano grzywną wysokości 1 dobrego szylinga. Sto lat później przepisy te zaostrzono: mistrz miał 15 minut aby stawić się na zebraniu, spóźnienie kosztowało go 10 złotych, a nieobecność karano 1 funtem wosku.

Zgromadzenia odbywały się w godzinach porannych, zwykle przed południem, dlatego nazywano je Morgensprache (niem. poranna rozmowa). Podczas zebrań rozstrzygano wszelkie sprawy dotyczące cechu: uchwalano nowe prawa, rejestrowano uczniów i czeladników, przyjmowano nowych mistrzów, pobierano składki i ściągano długi. Tutaj rozstrzygano spory pomiędzy mistrzami, rozpatrywano skargi klientów i czeladników oraz sądzono członków cechu, którzy nie przestrzegali przepisów. O tym, że zgromadzenia nie zawsze przebiegały w atmosferze wzajemnego szacunku i zrozumienia świadczą przepisy porządkowe i kary przewidywane za zakłócanie obrad. Używanie obraźliwych słów wobec innych członków karano 2 funtami wosku. Sprzeciwienie się starszemu cechu - 4 funtami wosku. Taka sama kara groziła starszemu mistrzowi, jeśli odnosił się źle do złotnika.


Kontrola warsztatów

Duża wagę przywiązywano do jakości wykonywanego rzemiosła. Przepisy ściśle określały ilość czystego kruszcu w stopie z jakiego wykonywano przedmioty. Od 1594 roku złotnicy mieli też obowiązek stemplowania własną sygnaturą wszystkich wyrobów o wadze powyżej 1 skojca. Statuty zobowiązywały starszych cechu do częstych kontroli warsztatów i oceny ich wyrobów. Od 1647 roku wizytujący mistrz, na potwierdzenie prawidłowości próby przedmiotu, przybijał znak miasta obok sygnatury złotnika.

Kontrola warsztatów była niezbędna przy tak kosztownym surowcu, jakiego używali złotnicy. Konieczność stapiania złota i srebra w stop z domieszką mniej szlachetnych metali, dawała sposobność do oszustw i manipulacji. Zwykle uchybienia w rzemiośle karano od sztuki 4 funtami specjalnego wosku. Przy poważniejszych przewinieniach stosowano surowsze kary. Złotnicy przyłapani na wytwarzaniu przedmiotów o zaniżonej wartości kruszcu stawali przed cechowym sądem. Karę ustalało zgromadzenie, a jej wysokość zależała od skali przewinienia. Jeżeli sytuacja powtórzyła się, karę podwajano. Złotnik, przyłapany trzykrotnie na tym procederze, zmuszony był zamknąć sklep. Statuty przewidywały surowe kary dla złotników farbujących swoje wyroby, aby uzyskać kolor imitujący większą zawartość kruszcu. Mistrzowie, którym udowodniono stapianie białej miedzi ze srebrem, tracili prawo do wykonywania zawodu. Złotnicy nie mogli wykonywać niczego z miedzi i mosiądzu, pozłacać monet, mosiężnych pierścieni i łańcuchów. Kara grzywny groziła także za wykonanie pieczęci z dostarczonego woskowego odcisku. Jeśli złotnik wiedział, że pieczęć ta nie była własnością danej osoby, a mimo to ukryłby ją, miał być pozbawiony rzemiosła.

Życie towarzyskie

Obowiązki obejmowały także życie towarzyskie. Wspólnie celebrowano uroczystości kościelne, święta cechowe, śluby i pogrzeby. Uchylanie się od nabożeństw podlegało karze (w Gdańsku była to grzywna wysokości 1/2 funta wosku lub jego równowartość). Przymusowy był też udział w procesjach. Wymigiwanie się od tej powinności kosztowało mistrza 2 funty wosku. Cechowym uroczystościom, zebraniom czy świętom kościelnym towarzyszyły zwykle wspólne biesiady. Spotkania obfitowały w jedzenie i alkohol, z czasem stawały się coraz wystawniejsze. W 1702 roku na same trunki cech elbląski wydał 54 floreny. Koszty wyzwolin na czeladnika lub mistrza kandydaci pokrywali z własnych kieszeni. Przy innych okazjach bankiet fundowano z kasy cechu, notując wydatki w księgach rachunkowych. Świętem wszystkich złotników był 1 grudnia, dzień św. Eligiusza, ustawowo wolny od pracy. Praca tego dnia była zabroniona pod karą 2 funtów wosku.

Po śmierci mistrza warsztat zwykle przejmował jego syn. W przypadku braku spadkobiercy żona złotnika mogła zatrzymać i nadal prowadzić warsztat tylko przez rok i jeden dzień. W XVII wieku, po upływie tego czasu, pozwalano wdowie zdecydować o dalszej przynależności do cechu. Jeżeli wyraziła taką wolę, musiała przyrzec, że trzymać będzie jedynie uczciwych czeladników, nie będzie przyjmować nowych uczniów i co roku będzie zgłaszać się do cechu.

Saliera autorstwa Benvenuty Celliniego 1540-1543 Kunsthistorische Museum in Wien
[źródło: wikipedia.pl]
Być może żaden z elbląskich złotników nie zyskał sławy tej rangi co Benvenuto Cellini. Niewielu zresztą mogło mierzyć się z jego talentem. Trudno też o lepsze miejsce do rozwoju kariery niż Włochy epoki renesansu. Gdy Benvenuto tworzył swoje misterne dzieła, w Polsce wciąż dominował styl charakterystyczny dla późnego gotyku. Nie znaczy to, że w Elblągu brakowało zdolnych złotników.  Przeciwnie, miasto od średniowiecza było silnym ośrodkiem złotniczego rzemiosła, o czym świadczy wczesne założenie własnej organizacji (1385 rok). Na wysoki poziom wytwórczości wpływała także bardzo silna konkurencja ze strony gdańskich złotników, bliskość głównej siedziby Zakonu Krzyżackiego oraz coraz bogatsi (a zatem bardziej wymagający) mieszkańcy miasta.

Znacznym zleceniodawcą był Zakon Krzyżacki, najzdolniejsi otrzymywali zlecenia od samego Wielkiego Mistrza. W zachowanej księdze malborskiego skarbca z lat 1399-1409 wielokrotnie występuje złotnik elbląski imieniem Wilhelm tudzież Willam. Spod jego rąk wyszło wiele przedmiotów zamówionych przez Wielkiego Mistrza m.in. paciorki do jego osobistego różańca, Relikwiarz (mający przynieść Zakonowi szczęście pod Grunwaldem) oraz pozłacane naczynia do picia, podarowane później książętom litewskim - Witoldowi i Zygmuntowi.

W 2. połowie XV wieku dwóch elbląskich złotników, niejaki Mikołaj (nieznany z nazwiska) oraz Grzegorz Newhoff, zostało przyjętych do zaszczytnego grona krakowskich mistrzów, co także przemawia za ich wysokimi umiejętnościami.


Dzban komunijny, srebrno pozłacane, Elbląg 1682 rok  [źródło: archiwum MAH]
Nie znamy zbyt wielu elbląskich mistrzów z imienia i nazwiska. W XVI wieku byli to Bastian Heine (autor pucharu cechu kramarzy) oraz Balcer Ninneffenig (relief przedstawiający św. Marcina dzielącego się swym płaszczem z żebrakiem). Czołowym mistrzem z końca XVII wieku był Daniel Stahlenbrecher (puchar z pokrywą z figurą wojownika), natomiast w XVIII Jakub Zayum.


*w Toruniu dodatkowo zarabiali na obrocie nieruchomościami i lichwie (wg T. Jasiński Rozwój złotnictwa toruńskiego do końca XV w.  AUNC XI z. 74 1977);

Bibliografia:

K. Szczepkowska-Naliwajek Złotnictwo Gotyckie 
K. Wanta Elbląski cech złotników od drugiej połowy XIV wieku do początku XIX  w.
B. Niemcewicz-Ledwoń Złotnictwo i konwisarstwo elbląskie od XVII do XIX w.
L.J. Kościelak Trzy cechowe tłoki pieczętne z Elbląga 

Zabawki a źródła pisane. Część 1.

$
0
0
Odkryte w trakcie wieloletnich badań wykopaliskowych w Elblągu artefakty związane z dziećmi – zabawki, akcesoria do różnego rodzaju gier były już tematem kilku postów naszym blogu. Nie był jak dotychczas poruszany temat identyfikacji majątkowej właścicieli parcel, na których zostały odkryte przedmioty identyfikowane jako zabawki. Do przeprowadzenia takiej identyfikacji niezbędne są odpowiednie opracowania, a ich zakres i szczegółowość są ograniczone zasobami archiwalnymi.
W przypadku Starego Miasta Elbląga z jednej strony dysponujemy odpowiednimi opracowaniami, m.in. wydaną w formie książkowej socjotopografią miasta w okresie średniowiecza, autorstwa Romana Czaji (R. Czaja, Socjotopografia miasta Elbląga w średniowieczu, Toruń 1992). W archiwum Muzeum Archeologiczno-Historycznego znajduje się również kartoteka działek staromiejskich opracowana na początku lat 80. XX wieku przez zespół historyków pod kierunkiem prof. Antoniego Czacharowskiego. Obejmuje ona okres od XV do XIX wieku i powstała na podstawie zachowanych źródeł archiwalnych. Ponadto jako materiał uzupełniający te dane archiwalne należy traktować spisy czyli inwentarze rzeczy po zmarłych mieszkańcach miasta opracowane dla XVII wieku przez Amdrzeja Klondera (A. Klonder, Wszystka spuścizna w Bogu spoczywającego. Majątek ruchomy zwykłych mieszkańców Elbląga i Gdańska w XVII wieku, Warszawa 2000). Z drugiej strony należy zdać sobie również sprawę z szeregu ich niedoskonałości i ograniczonej użyteczności zarówno źródeł archiwalnych, ale także archeologicznych.
Podstawowym problem jest niepełny stan wszystkich danych archiwalnych. Informacje majątkowe i katastralne właścicieli poszczególnych parcel miejskich są zachowane w ograniczonym zakresie. W przypadku Elbląga możliwe jest prześledzenie zmian własnościowych dopiero od około połowy XV wieku, wcześniejsze dane nie zachowały się. Również późniejsze są często pełne przysłowiowych „białych plam”, co w oczywisty sposób utrudnia pełne prześledzenie wszystkich właścicieli parcel i ich statusu majątkowego. Inny problem spotykany jest podczas analizy socjotopografii najzamożniejszej grupy mieszczan elbląskich, którzy byli właścicielami więcej niż jednej kamienicy. W ich przypadku nie zawsze możemy stwierdzić, w której z posiadanych kamienic mieszkali ci najzamożniejsi przedstawiciele mieszczaństwa elbląskiego.
            Również niezwykle cenne inwentarze pośmiertne nie są pozbawione braków, niezwykle dotkliwych dla badających poziom życia i zamożności dawnych mieszkańców miast, szczególnie, gdy tak jak w przypadku m.in. Elbląga, dysponujemy przedmiotami codziennego użytku odkrytymi w trakcie badań wykopaliskowych. Jak pisze Andrzej Klonder, w inwentarzach brakuje jednak nie tylko wiadomości o przedmiotach lub całych ich kategoriach, których posiadania należałoby się spodziewać. Liczne nie informują też w wartości odnotowanych ruchomości. Co ciekawe, przy pomijaniu całych grup przedmiotów często i z dużą dokładnością, niekiedy wręcz pieczołowitością odnotywane są w zachowanych spisach rzeczy stare, w kiepskim stanie, połamane, podarte, stłuczone.
Rzeczy dziecięce pojawiają się w spisach pośmiertnych bardzo rzadko. Wśród opracowanych przez Andrzeja Klondera spisów XVII-wiecznych mieszkańców Gdańska i Elbląga zaledwie co piąty informuje o rzeczach przeznaczonych specjalnie dla dzieci. Są to najczęściej jak w przypadku Holstenów, zamożnych kramarzy elbląskich, kołyska razem z przedmiotami wyplatanymi. Z kolei dębową (zapewne droższą) kołyskę miał w 1673 roku elbląski nożownik Jakob Friese. Wśród różnych rzeczy po elbląskim piekarzu Heinrichu Dröllu, ojcu trzech dziewczynek i dwóch chłopców, zapisano w 1681 roku, że wśród dwudziestu sztuk różnej pościeli były również trzy poduszki dla dzieci. Na tym tle zupełnie wyjątkowo wygląda spis pośmiertny po zmarłym w 1696 roku mieszkańcu Gdańska Jacobie Steffenie. Był on z zawodu tokarzem, a wśród 150 różnych, niezbyt wartościowych przedmiotów, odnotowano blisko setkę zabawek dla dziewcząt i chłopców. Były wśród nich m.in. 30 gotowych lalek i jeden stateczek oraz zabawki niewykończone: 28 lalek, 16 pikinierów, 12 koni, 8 dziecięcych powozików i 4 stateczki. Te ostatnie z uwagą, że powinny jeszcze trafić do malarza. Można z tego wnioskować, że ten ubogi tokarz (wynajmował on mieszkanie u szewca Nathana Rutha) specjalizował się w wytwarzaniu dziecięcych zabawek. Zabawki odnajdujemy jeszcze w spisach pośmiertnych elbląskiego bardzo zamożnego browarnika elbląskiego Hansa Nogge (małe sanki), kupca Johanna Remmersona (wózeczek z lalką).

W kolejnych postach postaram się przedstawić próby identyfikacji majątkowej na podstawie kilku kategorii przedmiotów określonych jako zabawki.

Źródło: Archiwum MAH

O miłości na kaflach

$
0
0
Temat miłości jest zawsze aktualny i choć nasza wystawa o romansach "Między nami nic nie było...Miłość zmysłowa w czasach nowożytnych" została oficjalnie zakończona i prezentowane obiekty trafiły z powrotem do magazynów, w dalszym ciągu zasługują one na uwagę i kilka zdań. Zabytkami, które obrazowały relacje damsko - męskie były przede wszystkim kafle, pochodzące z przedwojennej kolekcji elbląskiego Muzeum, datowane głównie na XVIII i XIX wiek. Stały się one poniekąd punktem wyjścia do opowiedzenia o tym, jak wyglądała miłość w czasach nowożytnych, ale również, bazując na informacjach ze źródeł historycznych, mogliśmy spojrzeć na nią przez trochę inny pryzmat. 
Ogólnie rzecz biorąc, za źródło miłosnych uczuć uznawano serce, choć jeszcze w XVI wieku niektórzy, wzorem antycznych uczonych, skłonni byli lokować je w wątrobie. Szybsze bicie serca, jego poruszenie i drganie świadczyło o zakochaniu. Motyw ten powszechnie stosowany był w miłosnej korespondencji, odwoływano się do niego podczas zalotów, stosowano w mowie potocznej. Mężczyźni czule przemawiali i pukali do serc swoich wybranek. Ich serca mdlały, błądziły, topniały i wyskakiwały z piersi. Płonące zdobiły pierścienie darowane wielbicielom.
Szczególną rolę odgrywały oczy. To przez nie, jak przekonywał Guliano de'Medici, duchy miłości dostawały się do środka człowieka i mieszając się z jego krwią zarażały serce uczuciem. Powszechnie przypisywano miłosnym spojrzeniom magiczną moc, mogącą zaraźliwie oddziaływać na obiekt uczuć. Franciszek Karpiński w Mazurku mówił do dziewczyny wzięłaś mi sen cały oczu swych czarami.
Na kaflach wyglądało to trochę inaczej - miłość ukazywana była przede wszystkim jako scena zalotów rozgrywająca się pomiędzy parą, "przyłapaną" w uścisku lub trzymającą się nieśmiało za ręce; czasem był to mężczyzna klęczący u stóp ukochanej, trzymającej kosz z kwiatami lub owocami, klatkę z ptakiem, instrument muzyczny, róg obfitości czyli przedmioty będące symbolami miłości.
Poniżej przedstawiam tylko niewielką część naszego zbioru oraz pokrótce opisuję najczęściej pojawiające się atrybuty par zakochanych. Jak zapewne wszystkim wiadomo, temat miłości jest tak rozległy, że trudno to będzie zmieścić w jednym poście ;)

fot. A. Grzelak

Kwiaty
Od starożytności miłość uosabiały kwiaty. Pośród nich królowała róża jako wyraz uczuć. Wedle mitu (lub jezuity, Macieja Sarbiewskiego, który ten mit przytaczał) róża powstała z krwi Wenus rozlanej na cierniach, albowiem po miłości rumieniec wstydu występuje późno, lecz musi wystąpić. Wdzięcznym kwiatem różanym określano intymne części kobiecego ciała, a różane krzewy, podobnie jak storczyki, symbolizowały zmysłową miłość. Ważne miejsce w symbolice zajmował wianek, oznaczający panieństwo, wity z kwiatów i ziół: ruty, róży i lawendy. Miłość żeńską oznaczała ruta i lilia, odpowiednikiem męskim był jałowiec i chmiel, natomiast ogólnie kwiaty symbolizowały znikomość rzeczy, wiosnę i urodę.
Ptaki
Swoje miejsce w miłosnej symbolice znalazły także ptaki. Szczególnie upodobano sobie gołębie i łabędzie, w mitologii poświęcone bogini miłości. Łabędź był symbolem miłości średniowiecznego rycerstwa. Do Polski sprowadził je Zygmunt August, jako prezent dla ukochanej Barbary.
Ptaki często oznaczały pragnienia miłosne, mogły być również przemienionymi kochankami.

fot. A. Grzelak

Róg obfitości
Według mitycznego przekazu, był nim róg kozy Amaltei, która wykarmiła Jowisza. Rogi ogólnie oznaczały siłę oraz macierzyństwo (koza jako matka), a sama forma rogu - zewnętrznie falliczna, a wewnętrznie pusta, oznacza symbol płodności.

fot. J.F.


Tego wszystkiego na kaflach nie zobaczymy, jednak oprócz symboli związanych z miłością romantyczną, pojawiały się również symbole seksualne. Do męskich zaliczano symbole falliczne, czyli podłużne przedmioty: pika, dyszel, gwóźdź, szabla, pióro, walec, kiełbaska, żołądź, a także chmiel, uosabiający siłę męską, płciową i rozrodczą. Symbolami kobiecymi były natomiast przedmioty okrągłe, brylaste i miękkie: pierścień, wianek, rynienka, kądziołka (pęk lnu/konopii), skrzynia malowana, ksieniec (wnętrzności rybie)...Różne symbole dotyczyły też samego aktu płciowego, np. jeleń pijący wodę, dziewczyna pojąca konia, koszenie łąki, mężczyzna zrywający jabłko, kochankowie zrywający wiśnie, dziewczyny zbierające żołędzie lub grzyby...

fot. A. Grzelak










Gdzie się podziały elbląskie srebra?

$
0
0
Początki cechu

Pierwsze wzmianki o elbląskim cechu złotników pochodzą z 1385 roku z Elbląskiej Księgi Wojennej, gdzie wymienia się ich pośród 18 innych zrzeszeń rzemieślniczych, funkcjonujących w mieście. Na tej podstawie możemy twierdzić, że już w XIII wieku w Elblągu zajmowano się tą profesją. Inna wzmianka pochodzi z 1409 roku, kiedy cech zobowiązano do wsparcia wojskowego w sile dwóch łuczników i dwóch zbrojnych. Jednak pierwszy zachowany dowód istnienia tej organizacji to odpis statutu z ok. 1430 roku. Był on modyfikacją statutu gdańskich złotników (z 1409 i 1428 roku) i został wydany przez sam cech złotników. Dokument ten regulował wewnętrzne sprawy cechu. Pozostałe przepisy, dotyczące surowca czy znakowania wyrobów, ujęte były w krajowych ustawach, opierający się na uchwałach zjazdów stanowych. Jedną z takich uchwał, dotyczących złotników, podjęto podczas sejmiku stanowego w Malborku w 1395 roku: Po pierwsze, to co wykonują złotnicy, powinno być zaopatrzone w znaki mistrza. W przypadku innego oznaczenia wyrobu, wyrób taki powinien być odebrany rzemieślnikowi i przekazany na rzecz kościoła. 

Reliwiarz Krzyżacki 1388 rok, dzieło złotnika Wihellma
[obecnie w Muzeum Wojska Polskiego; zródło: www.muzeumwp.pl]

Drugi statut cechu złotników pochodzi już z czasów przynależności Elbląga do Rzeczpospolitej. Wydany został 29 lipca 1594 roku, tym razem przez burmistrza i Radę Miasta. Rada Miejska nadzorowała działalność cechów, zatwierdzała uchwalane przez nie statuty i wydawała regulacje, zwykle uzależnione od sytuacji politycznej i gospodarczej miasta. Drugi statut powielał wiele poprzednich przepisów, zaostrzał jednak wymogi dotyczące wyrobów i niewartościowej pracy. Zobowiązywał także złotników do przerabiania czystego surowca według starej próby oraz zwyczaju kraju i miast. Dokument ten obowiązywał w następnych stuleciach. Aktualizowano go aneksami, wydawanymi często na prośbę samego cechu. 

Nowa rzeczywistość

Kłopoty elbląskich złotników zaczęły się w drugiej połowie XVII wieku. Wieloletnie konflikty zbrojne Rzeczpospolitej, okupacja miasta przez  wojska szwedzkie i brandenburskie, klęski żywiołowe i epidemie, mocno osłabiły je gospodarczo. Ludność ubożała, wzrastały ceny podstawowych produktów. Niski popyt na wyroby złotnicze, wywołał ogólny kryzys w branży (z podobnymi problemami borykali się złotnicy gdańscy i toruńscy, malała liczba warsztatów). W tej sytuacji elbląscy złotnicy zaczęli zapisywać się do bogatego cechu browarników. Umożliwiał im to status cechu browarniczego z 1636 roku. Wprawdzie na jego mocy członkowie innych cechów nie mogli należeć do zrzeszenia browarników, jednak dla braci złotników uczyniono wyjątek. Mogli oni przynależeć do cechu, kontynuując jednocześnie działalność złotniczą.

W 1710 roku wszyscy złotnicy należeli już do cechu browarników. Do cechu złotniczego nie wpisano żadnego nowego ucznia, brakowało czeladników, przepisy cechowe browarników zakazywały złotnikom zatrudniać czeladników i uczniów. Tą niepokojącą sytuację burmistrz przedstawił Radzie Miejskiej 15 października 1710 roku. Wnioskował, aby przekonać browarników do zmiany przepisów. Bezskutecznie. Sytuacja nie poprawiła się, a spory zaostrzały. Browarnicy nakładali kary na złotników zatrudniających pomocników. 19 maja 1711 roku do Rady wpłynęła skarga złotnika Daniela Herrmanna. Cech browarników nakazał zwolnić mu czeladników, pod groźbą usunięcia z cechu, oraz ukarał grzywną wysokości 10 talarów. Na swoją obronę Herrmann przedstawił protokół Rady, wydany 30 stycznia 1711 roku, zezwalający mu na zatrudnianie pomocników. Po wielu takich sporach Rada uchwaliła prawo zezwalające złotnikom trzymania czeladników przez okres 6 tygodni.
Rozbiór Polski w 1772 roku przyniósł dla cechu złotników kolejne zmiany. Nowe władze wprowadziły własne porządki, na mocy ordynacji rzemieślniczej wydanej dla Prus Zachodnich 24 stycznia 1774 roku. Skorygowano wcześniejsze statuty, zreformowano egzaminy i sztukę mistrzowską. Zmiany sięgały jednak znacznie głębiej. Dotychczas funkcjonujący feudalny system cechowy zaczął się załamywać, zastępowany przez chałupnictwo i manufaktury. Liczba organizacji cechowych malała. Pokrewne rzemiosła coraz częściej łączyły się w duże cechy rzemieślnicze. Bogaci mistrzowie i kupcy powoli podporządkowywali sobie uboższych rzemieślników, tworząc przedsiębiorstwa wytwarzające na większy rynek. Zdarzało się organizowanie nakładów i manufaktur pod szyldem cechowej organizacji. W 1810 roku zniesiono obowiązek przynależności do cechu. 27 lipca 1826 roku magistrat wezwał cech do uregulowania spraw finansowych w związku z likwidacją jego działalności. Cech złotników rozwiązano oficjalnie dnia 24 marca 1827 roku.

Gdzie się podziały srebrne naczynia?

Burzliwe dzieje XVIII wieku nie były łaskawe dla wyrobów elbląskich złotników. Znaczną ich część przetopiono, by spłacić wojenne długi. W 1809 roku na spłatę kontrybucji wobec Rosji przetopiono elbląskie srebra o wartości 160 tysięcy talarów. W lutym tego samego roku, na mocy rozporządzenia wydanego w Królewcu, wprowadzono podatek od wyrobów złotniczych, w celu uzyskania pieniędzy na spłatę kontrybucji francuskich w wysokości 120 mln franków. Akcyza dotyczyła wszystkich mieszkańców Prus, posiadających przedmioty wykonane z metali szlachetnych. Należało je odsprzedać państwu lub odprowadzić od nich podatek wysokości 1/3 wartości przedmiotu wg wagi (3 srebrne grosze za 1 łut srebra). Opodatkowane naczynia stemplowano znakiem F.W. Wtedy też pojawił się na srebrnych wyrobach znak orła jako stempel opłaty skarbowej dla nowych lub sprzedawanych przedmiotów. Obowiązujący od nich podatek wynosił 1/4 wartości przedmiotu wg wagi. Od 10 września przepis ten dotyczył także przedmiotów kościelnych, które z tych opłat były dotychczas zwolnione.

Wiele dzieł, świadczących o wysokich umiejętnościach elbląskich złotników, zostało rozproszonych lub zaginęło. W 1773 roku w podziemiach miejskiego ratusza odnaleziono skrzynię z depozytem Zakonu Dominikanów, oddanym na przechowanie w niepewnych czasach reformacji. W jednej z nich znajdowały się srebrne naczynia liturgiczne należące do różnych bractw, odznaczające się ponoć bardzo wysokim poziomem wykonania. Zawartość obu skrzyń sprzedano. Ukryte srebra znaleziono także w 1752 roku w kościele św. Ducha. W czasie wymiany kościelnych ławek natrafiono w murze na szafę, w której znajdowały się srebra z elbląskich kościołów. Podobny schowek odkryto w kościele Trzech Króli. Dochodziło także do kradzieży. W 1782 roku z kościoła Bożego Ciała skradziono srebrne przedmioty o wartości 170 talarów.

Niewiele przykładów elbląskiej sztuki złotniczej przetrwało do naszych czasów. Do II wojny światowej w elbląskich kościołach, muzeum miejskim, w Bractwie św. Jerzego oraz w Kunstwerbungmuseum w Berlinie znajdowało się zaledwie 14 dzieł elbląskich złotników. Po ostatniej wojnie ocalał jedynie fragment krzyża relikwiarzowego, statua św. Jerzego oraz Skrzyżowane Klucze. 

Stobbes Machandel

$
0
0
Pod nazwą Stobbes Machandel kryje się nie tylko nazwa napoju, ale również bogata historia mennonickiej rodziny, która pojawiła się na Żuławach Wiślanych i od 1776 roku rozpoczęła produkcję trunku, który do tej pory cieszy podniebienia miłośników mocniejszych wrażeń ;) Choć nie jest to historia ściśle związana z Elblągiem, to jednak w materiale archeologicznym można znaleźć jej ślady w postaci charakterystycznych dla tego napoju beczułkowatych butelek. 

HEINR. STOBBE TIEGENHOF, EM/V/155 (ul. Linki 23), fot. JF
Historia tego trunku zaczyna się w Nowym Dworze Gdańskim, gdzie już w XVIII wieku znany był likier jałowcowy o nazwie "Machandel 00", o mocy 38 %, sprzedawany we flaszkach o charakterystycznym kształcie beczki (o pojemności 0,25 l i 0,5 l). Jego produkcją zajęła się rodzina o nazwisku Stobbe, otrzymując dość szybko całkiem niezły dochód z tej działalności. Z biegiem czasu sława nalewki i tego niewielkiego wówczas miasteczka zaczęła sięgać coraz dalej. Jednocześnie rodzina Stobbe rozrastała się, a jeden z jej potomków osiadł w Elblągu, a dokładniej tuż za murami miasta, i rozpoczął produkcję machandla. Najprawdopodobniej elblążanie byli bardzo zadowoleni z tego faktu, ponieważ miejsce, gdzie powstawał ten trunek nazwano Stobbes Eck (Róg Stobbego). Był to wydzielony fragment Złodziejskiej Grobli, a obecnie jest to ul. Królewiecka.

Stobbes Eck, miejsce destylacji i degustacji machandla w Elblągu.
Źródło: http://www.aefl.de/ordld/AK-Tiegenhof/tiegenhof2/tiegenhof.2.htm
W połowie XIX wieku, w wyniku małżeństwa i połączenia kapitału dwóch rodzin, właścicielem elbląskiej wytwórni wódek stał się Aaron Wiebe, który nadal produkował "Machandel 00", ale już pod swoim nazwiskiem. Wywołało to spore oburzenie wśród rodu Stobbe, co w efekcie doprowadziło do procesu o ustalenie prawa do marki wyrobu. Odbył się on przed cesarskim trybunałem wykonawczym w Berlinie i zakończył na korzyść rodziny Stobbe, jednak A. Wiebe nie zrezygnował z produkcji likieru, a jedynie z nazwy i charakterystycznej butelki.
Jałowcowy trunek sprzedawany był na Rogu Stobbego w Elblągu do 1945 roku, czyli do momentu wkroczenia Armii Czerwonej na Żuławy i konfiskacji własności zakładu. Ówczesny właściciel firmy, Bernhard Stobbe został aresztowany i wysłany za Ural, a po 4 latach więzienia wyjechał do Oldenburga. Szczęśliwie ocalała dokumentacja produkcji napitku, dzięki czemu wznowiono ją w 1951 roku, a w 1970 firmę Stobbego przejęła niemiecka wytwórnia G.Vetter.
Dzisiaj można zakupić machandel z oferty firmy Marken Horst Osnabrück.


Reklama wytwórni,
źródło:C. Pudor, Reisebucher von Anno dazumal. Elbing und Umgebung. Reprint von 1910, Leer, 1989.
Podobno picie machandla wymagało pewnego rytuału i specjalnego kieliszka, do którego wkładało się suszoną śliwkę nabitą na wykałaczkę. Po zjedzeniu śliwki nasączonej alkoholem, wypijało się trunek, a następnie łamano wykałaczkę i pozostawiano w kieliszku. Jednak, według pewnych źródeł, w Nowym Dworze Gdańskim jałowcówkę pijało się prosto z baniaków lub z cukrem, z dużych kufli. Wódkę można było pić na ciepło, dlatego często kupowano ją w dużych gąsiorach i dawano pracującym w polu na ... wzmocnienie (zachowane są źródła, w których wypisano racje żywnościowe dla robotników i wódka miała tam swoje stałe miejsce).

http://www.inyourpocket.com/gdansk/Lost-traditions-rediscovered_71233f#&gid=1&pid=3
Podobno obecnie ten likier jest dostępny w restauracji Pod Kogutem przy ul. Wigilijnej. Zatem chętni mogą sprawdzić, czy to rzeczywiście prawda ;)

Źródła:
http://www.aefl.de/ordld/AK-Tiegenhof/tiegenhof2/tiegenhof.2.htm (zdjęcie)
http://www.inyourpocket.com/gdansk/Lost-traditions-rediscovered_71233f#&gid=1&pid=3
http://www.jakmalowany.pl/zulawskiej-jalowcowki-smak
http://www.truso.republika.pl/page4649818614799b4c820faa.html

Chiny w Elblągu

$
0
0
W XVII wieku rozpowszechnia się w całej Europie nowy zwyczaj picia popołudniowych herbatek. Wcześniej herbata była znana europejczykom przede wszystkim jako środek leczniczy. Wraz z upowszechnianiem się naparu z liści herbacianych coraz większym zainteresowaniem cieszyły się również naczynia służące do picia tego napoju. Uznanie zdobyła porcelana, której produkcji jeszcze nie udało się odkryć, jak również malowane na powierzchniach naczyń dekoracje w stylu dalekowschodnim. Były one obce kulturze europejskiej, tajemnicze, a przez to pożądane.

W tym czasie handlem zarówno herbatą, jak i porcelaną dalekowschodnią zajmowało się przede wszystkim niderlandzkie Zjednoczenie Kompanii Wschodnio-Indyjskiej (powstałe w 1602 roku), a nieco później Angielska Wschodnia Kompania Indyjska (zawiązana w 1600 roku).

Prowadzone w Elblągu wieloletnie badania wykopaliskowe dostarczyły bardzo dużą liczbę przedmiotów (lub ich fragmentów) wykonanych z różnych surowców, pochodzących z różnych regionów przede wszystkim Europy. Wśród tej ogromnej liczby są również fragmenty naczyń wykonane z porcelany dalekowschodniej (odnalezione, jak większość elbląskich artefaktów, w latrynach). Są one przykładem tego, że elblążanie podążali za modą europejską, a wyposażenie elbląskich kamienic było takie same jak np. w Niemczech, Holandii, Anglii.

Najstarszymi chińskimi wyrobami porcelanowymi odnalezionymi dotychczas na Starym Mieście są stosunkowo nieliczne naczynia określane jako kraak porcelain, datowane na 1. połowę XVII wieku. Zostały one wykonane w najsłynniejszym ośrodku produkcji porcelany w Jingdezhen, w prowincji Jiangxi, w okresie panowania cesarza Wanli (1573-1619), z dynastii Ming. Przykładem takiego naczynia może być wysoka czarka zdobiona na zewnętrznej powierzchni dekoracją przedstawiającą kaczkę w krajobrazie nadwodnym, z wysokimi trawami i insektami. Wewnątrz, w lustrze, namalowany został ptak na skale.


Najliczniejszą grupę tworzą naczynia biało-niebieskie okresu dynastii Qing. Są to typowe chińskie naczynia porcelanowe, używane w kraju pochodzenia i innych częściach Azji do codziennych potrzeb, jaki miski do ryżu, miski z pokrywką do zupy, małe spodki na marynaty i konfitury, czarki do wina i herbaty, czajniczki, itp. Część z nich powierzchnię zewnętrzną ma pokrytą brązową angobą lub brązowym szkliwem. Te "brązowe" były eksportowane na rynki europejskie najczęściej z Batawii (dziś Dżakarta), dlatego też w Europie naczynia te określane są jako w stylu Batavia.


Wśród elbląskich naczyń z porcelany chińskiej zostały zidentyfikowane jeszcze wyroby w stylu chińskiego Imari, familie rose (Yangcai) oraz Imari rouge-de-fer. Jednak o tych naczyniach w tym poście już nic więcej nie będzie. Tym krótkim tekstem chcę bowiem zachęcić naszych Czytelników do nabycia pod koniec bieżącego roku książki, wraz z katalogiem, pod tytułem "PORCELANA DALEKOWSCHODNIA Z BADAŃ ARCHEOLOGICZNYCH NA STARYM MIEŚCIE W ELBLĄGU". Jej autorami są Barbara Pospieszna i Mirosław Marcinkowski. Będzie to pierwsze w polskiej literaturze fachowej i jedno z pierwszych w Europie opracowań naczyń z porcelany dalekowschodniej pochodzącej z badań wykopaliskowych. Będący częścią tego wydawnictwa katalog oprócz prezentacji poszczególnych naczyń, będzie zawierał bardzo cenne dla czytelnika informacje tłumaczące obecność i znaczenie motywów dekoracyjnych.

Na realizację tego zadania Muzeum Archeologiczno-Historyczne w Elblągu uzyskało dofinansowanie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.



Post powstał na podstawie:
B. Pospieszna, Ceramika dalekowschodnia z badań archeologicznych na Starym Mieście w Elblągu, "Szkło i Ceramika", nr 1/2015, s. 20-24.

Konik z modrzewia

$
0
0
Podczas badań archeologicznych na terenie Starego Miasta odnaleziono wiele przedmiotów należących niegdyś do najmłodszych jego mieszkańców. O zabawkach pisaliśmy już kilkakrotnie . Dziś  troszkę więcej o jednej z nich - figurce drewnianego konika. 
Drewniany konik - zabawka, Stare Miasto Elbląg [fot. archiwum MAH]
Zabawka wykonana została wykonana z jednego kawałka drewna. Jest schematyczna w formie i prosto ociosana. Otwarty pysk konika zaznaczono trójkątnymi, skośnymi ścięciami drewna. Szyja ma kształt trójkąta, grzbiet jest płaski, delikatnie ścięty w tylnej części, cztery nogi zwężają się lekko ku dołowi. Ogon i grzywa (uszy?) zwierzęcia zapewne były wykonane z innych materiałów tj. słoma lub siano. Niestety, te elementy nie zachowały się do naszych czasów, pozostały po nich jedynie otwory wykonane na tylnej części łba i zadzie. Bardzo prawdopodobne, że elementy te mogły być wielokrotnie wymieniane, o czym świadczyć może stan zachowania dziurek (wyszczerbione krawędzie). 
Drewniany konik - zabawka, Stare Miasto Elbląg [fot. archiwum MAH]
Zabawka mogła być użytkowana przez dłuższy czas. Najprawdopodobniej została stworzona niejako przy okazji, z nieprzydatnego kawałka drewna. Wystrugano ją z modrzewia, którego drewno cechuje duża wytrzymałość i odporność na gnicie. Jest jednak trudne w obróbce i łupliwe. Od wieków wykorzystywano je do budowy łodzi, mostów, a nawet portów (np. Wolin). W średniowieczu wykonywano z niego deski przeznaczone do malowania obrazów. Sprawdzał się świetnie zarówno jako materiał konstrukcyjny oraz wykończeniowy, dlatego chętnie wykorzystywano go przy budowie dworów i kościołów. Wiele z nich, w dobrym stanie, przetrwało do naszych czasów (np. kościół Św. Filipa i Jakuba Apostołów w Sękowej k. Gorlic z 1522 r.). Popularność modrzewia jako materiału budowlanego doprowadziła do znacznego zubożenia drzew tego gatunku na terenie Polski. 

Konik dotrwał do naszych czasów w bardzo dobrym stanie. Najbardziej ucierpiały nogi zwierzęcia, częściowo ułamane (szczególnie lewa tylna kończyna). Jednak ubytki te mogły powstać w trakcie użytkowania zabawki. Być może złamanie nogi spowodowało, że konik wylądował w latrynie, a może dziecko po prostu z niego wyrosło. 
Drewniany konik - zabawka, Stare Miasto Elbląg [fot. archiwum MAH]

Figurki koni odnaleziono na wielu stanowiskach kultur pradziejowych (np. osady łużyckie w Gródku, Topornicy, Biskupinie). Przykłady drewnianych zabawek tego typu, z okresu wczesnego średniowiecza, odkryto w Trondheim w Norwegii. Podobnie, jak znalezisko z Elbląga,  cechuje je prostota i schematyczność wykonania. 

drewniany konik, Trondheim, 1075-1125 [źródło: http://madrone.equestrianguild.org]

drewniany konik, Trondheim, X wiek [źródło: http://www.odinsvolk.ca]
W średniowieczu koń był główną siłą pociągową,  narzędziem komunikacji i wyznacznikiem pozycji społecznej.  Konie były powszechnym widokiem, stąd też duża popularność tej formy zabawek. Na przełomie XII i XIII wieku figurki umieszczano na drewnianych podstawkach lub wyposażano w kółka (być może także w sznurek, na którym można było "prowadzić" zabawkę). 

Drewniane koniki, podobne do elbląskiego egzemplarza, odnaleziono w Gdańsku. 

Drewniane koniki z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku [źródło: http://www.lucivo.pl]
Figurka drewnianego konika jest dotychczas jedynym takim obiektem, odnalezionym podczas wykopalisk na Starym Mieście w Elblągu. To niewielki przedmiot o wysokości ok. 5 cm i długośći 5,6 cm. Został odnaleziony na działce przy ul. Kowalskiej, w warstwie datowanej na XIV/XV wiek. 


Miecz typu XVIIIa.H.6 wg Oakeshotta

$
0
0
Od czasów starożytnych, kiedy Rzymianie władali mieczami typu gladius albo późniejszymi bardziej smukłymi przypominającymi miecze średniowiecze spathami- podstawową umiejętnością walczących na polu bitwy był fechtunek. Czyli umiejętność władania bronią. Nazwa pochodzi od niemieckiego fechten – walka. W średniowieczu podstawę opanowania fechtunku stanowiła umiejętność władania tzw. długim mieczem. System walki tą bronią w XIV wieku opracował Johannes Lichtenauer, którego metody dydaktyczne dały początek niemieckiej szkole szermierczej. Średniowieczne zasady walki długim mieczem były również podstawą dla licznych nowożytnych traktatów dotyczących fechtunku.

Miecz typu XVIIa.H.6 wg Oakeshotta, ME/2/HM. Fot. A. Czuba.


Elbląski miecz można traktować jako wzorzec średniowiecznego „długiego miecza” – znanego między innymi z pól grunwaldzkich i średniowiecznych wizerunków. Mogłoby się wydawać, że posługiwanie się taką bronią musiało być nieporęczne, ponieważ jej długość to ponad metr. Nic bardziej mylnego, mimo rozmiarów waży niewiele ponad 1 kg! Twórca typologii mieczy Ewart Oakeshott stwierdził, że egzemplarze z takimi głowniami łączą w sobie „harmonijne proporcje i piękno z funkcjonalnością”. Funkcjonalność przejawia się w możliwości użycia broni nie tylko do głównego zadania jakim jest cięcie, ale także co widać wyraźnie w tym egzemplarzu - do pchnięcia, jak w przypadku nowożytnych rapierów. Popularność mieczy w tym typie przypada na lata 1410-1510. Głowice takie jak w tym egzemplarzu na początku okresu popularności broni występowały dosyć często, jednak od połowy XV wieku stały się mniej pospolite.

Fot. A. Czuba.



Fot. P. Wlizło.


Na wielu mieczach wytworzonych w średniowieczu znajdują się oznaczenia producenta. Najbardziej pożądane były te ze znakiem tzw. wilka passawskiego wykonane z doskonałej stali. Również i w tym przypadku mamy do czynienia prawdopodobnie z oznaczeniem wytwórcy. Na głowicy miecza znajduje się zagłębione pole z wpisanym nieczytelnym symbolem. Co może on przedstawiać? Rozwiązanie tego problemu należy pozostawić jako otwartą kwestię…
Miecz stanowił eksponat kolekcji przedwojennego Stadttische Museum. Jest przekazem Obywatelskiego Komitetu Wykonawczego Roku Jubileuszowego Miasta Elbląg, który powołał Muzeum w Elblągu w 1954 roku i zapoczątkował odgruzowywanie miasta.

Paweł Wlizło


Opracowano na podstawie
S. Anglo, 2000, The Martial Arts of Renaissance Europe, New Haven-London,
E. Oakeshott, 2002, Records of the Medieval Sword, Woodbridge,

L. Marek, 2014, Europejski styl. Militaria z Elbląga i okolic., Wrocław

Co dalej z piecową akcją?

$
0
0
W ostatni weekend września miałam przyjemność uczestniczyć we Wrocławiu w II Ogólnopolskim Zlocie Zdunów i konferencji, zatytułowanej "Garncarz z błota narobi złota" (opis konferencji). Było to spotkanie poświęcone nie tylko zabytkowym piecom ale również poruszało problemy, z jakimi zmagają się na co dzień zdunowie. Dla mnie była to okazja, żeby przedstawić zarówno naukowcom, jak i fachowcom temat, który od prawie roku mnie zajmuje. Chciałam przede wszystkim zaprezentować to, co do tej pory udało mi się zrobić w kwestii dokumentacji fotograficznej pieców, a także dowiedzieć się, czy są może inne sposoby na to, aby dotrzeć do większej liczby potencjalnych właścicieli pieców i przekonać ich do udostępniania tych urządzeń.

Podczas prezentacji tematu "Ocalić od zapomnienia. Próba dokumentacji fotograficznej pieców elbląskich" pokazałam najciekawsze piece kaflowe, które udało mi się do tej pory sfotografować i poruszyłam najważniejsze kwestie, dotyczące sposobów informowania o całej akcji.

W trakcie poszukiwań pieców, okazało się, że jest duże prawdopodobieństwo, iż znajdę je w zabytkowych domach w podelbląskich wsiach. Ku mojemu zaskoczeniu, trafiłam na przepiękne piece eklektyczne (z dominującymi motywami manierystycznymi i barokowymi) i jeden z niewielu przykładów secesyjnych pieców z frontem pokrytym malaturą. Zaskakujący był piec z wizerunkiem Fryderyka III Hohenzollern (cesarza niemieckiego i króla Prus, ojca Wilhelma II, założyciela Królewskich Warsztatów Majoliki i Terakoty w Kadynach) wraz z pamiątkową sentencją, której autorstwo przypisuje się właśnie jemu, a brzmi ona: " Lerne leiden ohne zu Klagen" (Uczmy się cierpieć bez narzekania) i ma ona związek z tym, że Fryderyk III objął rządy, cierpiąc na bardzo poważną chorobę.



Wieś pod Elblągiem, piec z pamiątkową sentencją i portretem Fryderyka III.


Sentencja "Lerne leiden ochne zu Klagen" (Naucz się cierpieć bez narzekania).

Wiele pieców, które miałam okazję oglądać, to obiekty o prostej budowie i stylistyce, z lat międzywojennych, a także powojennych, powszechnie występujące zarówno w kamienicach, jak i willach. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że tego typu piece znajdują się także w budynkach, należących dawniej do bogatych rodzin. Przykładem jest elbląska willa Grunau'a, znajdująca się na ul. Pułaskiego.* Biorąc pod uwagę wygląd i funkcję domu, wydawałoby się, że będą się tam znajdować bogato zdobione piece. Jest jednak zupełnie odwrotnie, choć zapewne oryginalnie zostały w niej postawione inne urządzenia grzewcze. Przypuszczalnie w pewnym momencie, mniej lub bardziej legalną drogą, wymieniono je na obecnie znajdujące się piece, a ktoś "zaopiekował" się tymi bardziej ozdobnymi. Idąc tym tokiem myślenia, mamy odpowiedź na to, skąd w nowych budynkach znajdują się zabytkowe piece - najprawdopodobniej zostały one usunięte z zabytkowych budynków i postawione wtórnie we współczesnych mieszkaniach/domach. Z jednej strony może to oburzać, z drugiej natomiast być może właśnie dzięki takim działaniom, do tej pory możemy je oglądać. Myślę, że nie raz zdarzają się właśnie tego typu przykłady ratowania zabytkowych pieców spod rąk osób nie doceniających ich walorów historycznych i artystycznych.


Elbląg, willa Grunau'a; źródło: info.elblag.pl 

Elbląg, willa Grunau'a; źródło: info.elblag.pl

Poniżej prezentuję część kolejnych "zdobyczy", które mogłam osobiście obejrzeć i sfotografować. Serdecznie dziękuję tym osobom, które zgodziły się na spotkanie i udostępniły mi piece.

Wieś niedaleko Elbląga, piec eklektyczny.

Wieś niedaleko Elbląga, oba piece znajdują się w tym samym domu.

Elbląg, detal pieca - drzwiczki od duchówki.

Elbląg, piec o prostej budowie z duchówką.

Wieś niedaleko Elbląga, dom podcieniowy; piec secesyjny prawdopodobnie z wytwórni Stegmanna.



Detal pieca.

Wieś pod Elblągiem, piec eklektyczny.



Okazuje się, że tego typu akcje organizowane były w różnych miastach i zazwyczaj wymagało to dużego wysiłku ze strony osób angażujących się w to przedsięwzięcie. Przede wszystkim chodziło o trudności w nawiązaniu kontaktów, które były spowodowane tym, że właściciele nie chcieli informować o posiadanych piecach z obawy, że zostaną one usunięte z mieszkań lub domów. 

Bardzo budująca okazała się akcja, zainicjowana przez Fundację Ochrony Zabytków Monumenta Poloniae. Z jej inicjatywy doprowadzono do współpracy m.in. z Miejskim Konserwatorem Zabytków w Krakowie, który będzie określał wartość historyczną likwidowanych pieców, co w efekcie pozwoli na wykonanie przynajmniej dokumentacji fotograficznej danego obiektu, zanim zostanie on zlikwidowany. Ma to związek z walką z krakowskim smogiem, polegająca m.in. na wymianie pieców na bardziej nowoczesne urządzenia grzewcze, czego efektem jest najczęściej bezpowrotne znikanie zabytkowych pieców kaflowych.

Nadal wydaje mi się, że temat posiada duży potencjał, jednak wymaga przede wszystkim chęci współpracy i tylko od Państwa zależy, czy uda się poszerzyć zbiór fotografii pieców kaflowych. Zatem, chciałabym poinformować, że akcja piecowa nadal trwa i w dalszym ciągu liczę na to, że uda nam się wspólnie ocalić od zapomnienia zabytkowe piece.

Ulotka informująca o akcji, wykonana przez A. Grzelak.



Willa wzniesiona w 1864 roku dla George'a Grunau, syna jednego z pionierów przemysłu elbląskiego i inicjatorów rozwoju kulturalnego miasta w 1. połowie XIX wieku. Inspirowana jest neogotykiem angielskim, popularnym wśród pruskiego ziemiaństwa. Podobno wnętrza urządzone były ze smakiem i robiły duże wrażenie. W willi przechowywano dawne pamiątki elbląskie. Obecne wyposażenie w niczym dawnej świetności nie przypomina, a budynek przeznaczony jest do sprzedaży.

Miecz średniowieczny – znaki, inskrypcje, symbolika cz.1

$
0
0


Miecz najczęściej uznawany jest za wyznacznik statusu społecznego osoby go noszącej, przysługujący tym, którzy swoją postawą albo statusem zasłużyły na jego używanie i noszenie przy boku. Jednak początkowo w procesie kształtowania się stanu rycerskiego używany był, po zniszczeniu albo zgubieniu włóczni, jako broń zapasowa. W norweskim dziele Speculum Regale z roku 1250 przeznaczonym do nauki króla Magnusa VI Prawodawcy, można znaleźć stwierdzenie, że podczas wojny jedna włócznia jest lepsza niż dwa wyborne miecze. 

Większe zainteresowanie mieczem pojawiło się dopiero w czasach karolińskich (VIII-IX wiek) kiedy chrześcijaństwo zaczyna się ugruntowywać w Europie Zachodniej. Miecz zaistniał wtedy jako oręż uświęcony.
 
Speculum Regale

Wierzenia mają także duży wpływ na symbolikę miecza, ponieważ już sam jego kształt przypomina krzyż. Jest to oręż stanowiący podstawowy element „zbrojnego garnituru” braci Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie zwanego potocznie krzyżackim. Uznawany za przedmiot służący do wymierzania kary i przywracania sprawiedliwości oraz porządku w grzesznym świecie. Używanie miecza w okresie przed odkryciem Ameryki przez Kolumba stanowiło o dużym prestiżu społecznym. Oprócz samej symboliki, która nie kończy się jedynie na symbolu krzyża, mamy do czynienia z wieloma już mniej metaforycznymi znakami umieszczonymi bezpośrednio na mieczach – czego przykład mamy na broni znajdującej się w naszych zbiorach muzealnych, a używanej w okolicy i samym mieście Elblągu.


Oznaczenia na mieczu mogą znajdować się w miejscach, które przy pierwszych oględzinach nie są dla nas widoczne. Zarówno twórca miecza, jak i upływ czasu mógł znaki zatrzeć lub dobrze je ukryć. Oznaczenia te mogły znajdować się zarówno na trzpieniu miecza jak i głowni, głowicy lub jelcu.
ryc. Budowa Miecza (za: M.Głosek -Znaki i napisy na mieczach średniowiecznych w Polsce, 1973)

Symbolika chrześcijańska oprócz samego kształtu objawia się też w znaku krzyża, lub gwiazdy „Stella Maris” oznaczającej wojnę przeciw niewiernym. Świadczyć to może, że omawiany egzemplarz prawdopodobnie był używany przez Zakonnika z Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Oznaczenie znajdujące się na głowicy miałoby oznaczać „obłok światłości”, który w ikonografii chrześcijańskiej oznacza symbol Chrystusa, zmartwychwstania i nadziei. Podobny znak znajduje się na głowicy Szczerbca - miecza koronacyjnego królów polskich, a także analogiczne oznaczenia pojawiły się na mieczach zakonników walczących na terenach Lewantu. Miecz z takim symbolem można zobaczyć na wystawie Elbląg Reconditus.

Oznaczenia krzyża znajdują się również na mieczu typu XIIIa.J.2 wg Oakeshotta. Znaki te znajdują się zarówno na głowicy, jak również na zakończeniach jelca. Również na głowni miecza widoczny jest znak krzyża z rozwidlonymi końcami oraz literą S. Miecze z takim oznaczeniem przypisywane są warsztatom niemieckim.

Głownia miecza ze znakiem krzyża z rozwidlonymi końcami fot. Paweł Wlizło


Znaki krzyża na jelcu miecza należy odczytywać jako talizman intensyfikujący działanie ochronne właściciela broni przed zranieniem. Miecze z tym symbolem znajdującym się na głowicy używane były przez uczestników wypraw krzyżowych na południowe wybrzeże Morza Śródziemnego – Egiptu, Libanu i Syrii, które odbyły się od drugiej połowy XIV wieku do pierwszej połowy wieku XV.

Znaki krzyża na głowicy i jelcu fot. Adam Czuba







cdn.






Opracowano na podstawie:
Marian Głosek, Znaki i napisy na mieczach średniowiecznych w Polsce, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk, 1973
Krzysztof Kwiatkowski, Wojska zakonu niemieckiego w Prusach 1230-1525, Toruń 2016
Lech Marek, Europejski styl. Militaria z Elbląga i okolic, Wrocław 2014
Janusz Sękowski, Konserwacja broni białej z elementami bronioznawstwa, Warszawa 2008 


Goci w Elblągu

$
0
0
Grzegorz Stasiełowicz

Kilkanaście dni temu w elbląskim Muzeum otwarta została nowa wystawa poświęcona 
Gotom, „Goci. Znad Bałtyku do Rzymu”. Dzięki niezwykłej aranżacji każdy zwiedzający 
ma szansę przenieść się do czasów, gdy przybywali na nasze ziemie rzymscy kupcy
 poszukujący „złota północy” – bursztynu. Na wystawie można zobaczyć po jakich drogach 
poruszali się ówcześni podróżnicy, a nawet samemu zorganizować taką wyprawę. Można także 
obejrzeć wnętrze wozu transportowego (a nawet usłyszeć skrzypienie jego kół), zajrzeć do chaty 
oraz sprawdzić jak pochowano „księżniczkę gocką”. Całości dopełniają plansze graficzne, na 
których umieszczono teksty opisujące historię pobytu na naszych ziemiach Gotów i Gepidów.
 Jak wszystkie nasze wystawy także i ta ma za zadanie pokazanie, w sposób możliwie
 najciekawszy 
zabytków, które są materialnym dowodem kunsztu rzemieślników, którzy wytwarzali m.in. 
zapinki i bransolety z brązu i srebra, paciory z bursztynu i szkła. 
 





Wszystkim, którzy nigdy nie słyszeli o takim zjawisku, jakim byli Goci należy się kilka słów wyjaśnienia. Goci przybyli na południowe wybrzeże Bałtyku w początkach I w. n.e. Po nich przybyli Gepidowie (30/40 – 100 n.e.), którzy wg słów Jordanesa mieli być „trochę spóźnieni”. Ci ostatni zasiedlili Wysoczyznę Elbląską, którą nazwali Gepedojos. Okolice Elbląga to obszar, na którym osadnictwo tych germańskich ludów przetrwało być może aż do V-VI w. n.e.

Zabytki prezentowane na nowej wystawie prawie w całości pochodzą z badanego przez IAiE PAN w Warszawie cmentarzysku w Weklicach. Jego sława jest jak najbardziej zasłużona. Jednakże takich miejsc na terenie Elbląga i wokół niego jest znacznie więcej. Jako że blog dotyczy naszego miasta, to warto przypomnieć o dwóch takich miejscach. Chodzi o cmentarzyska, które odkryto na Polu Nowomiejskim (d. Neustädter Felde) oraz przy ul. Moniuszki (d.Scharnhorststrasse). W zbiorach obecnego Muzeum zachowało się tylko kilkadziesiąt zabytków, które wydobyto na Polu Nowomiejskim. Zabytki z tego cmentarzyska były jednymi z pierwszych, jakie zasiliły zbiory Muzeum Miejskiego w Elblągu (Stadtisches Museum Elbing).

Zabytki z Pola Nowomiejskiego, archiwum MAH.


Cmentarzysko na Polu Nowomiejskim badano w latach 1876 – 1880 oraz 1884 - 1887. Jako pierwszy prowadził je nauczyciel elbląskiego Gimnazjum Miejskiego dr Siegfried Anger, który jednocześnie pełnił funkcje kustosza Muzeum Miejskiego. Po nim pracami kierował prof. Robert Dorr, który był dyrektorem Gimnazjum Realnego i przewodniczącym Elbląskiego Towarzystwa Starożytniczego. Cmentarzysko nigdy nie doczekało się kompleksowego opracowania. Jednakże z artykułów i różnego rodzaju raportów Angera
i Dorra wiemy, że w trakcie badań odkryto 273 groby, w tym 182 szkieletowe i 91 ciałopalne. Wyniki tych badań były na tyle istotne, że na stale zagościły w literaturze z tego okresu. Ponadto autor najważniejszej pracy dotyczącej typologii zapinek (broszek) Oskar Almgren trzy, wydzielone przez siebie, typy podparł elbląskimi odkryciami.

Cmentarzysko przy obecnej ulicy Moniuszki (d. Scharnhorstrasse) zostało odkryte przypadkowo podczas prac ziemnych i budowlanych, znaleziono wtedy dwie srebrne bransolety. Badania o charakterze ratowniczym rozpoczął w 1936 r prof. Bruno Ehrlich. Prowadził je do roku 1939, następnie pracami (do 1940 r.) kierowała żona dyrektora Muzeum. W trakcie badań odkryto oprócz grobów z okresu rzymskiego (25 szkieletowych i 25 ciałopalnych) także pochówki późniejsze. Najpełniejszy obraz tych badań przedstawił Werner Neugebauer, dyrektor Muzeum, w artykule opublikowanym w 15 tomie Elbinger Jahrbuch. Po latach wrócił do tego tematu w pracy „Von Truso nach Elbing” wydanej w 1975 roku. Opublikował w niej m.in. plan z lokalizacją cmentarzyska.

Układ grobów na cmentarzysku na Polu Nowomiejskim, archiwum MAH. 



Wystawa została dofinansowana ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego


oraz Gminy Miasto Elbląg.


Literatura:

S. Anger:Das gemischte Gräberfeld auf dem Neustädter Felde bei Elbing,  ”Zeitschrift für  Ethnologie”, Bd.12, s. 106-125, Berlin, 1888

M. Natuniewicz: „Nowe” znaleziska ze starych wykopalisk. Ocalałe materiały archeologiczne z okresu wpływów rzymskich z okolic Elbląga, [w:] Antiquitates Prussiae. Studia z archeologii dawnych ziem pruskich, (red.) J. Kolendo, W. Nowakowski, Warszawa, s. 105-206, 2000.

W. Neugebauer: Ein gotisch-gepidisches Gräberfeld in Elbing Scharnhorststrasse,„Elbinger Jahrbuch”, H. 15, s.104-114, Elbing, 1938.
W. Neugebauer: Von Truso nach Elbing. Leitlinien der Frühgeschichte des Elbinger Raumes,„Elbinger Hefte”, Bd. 34, 1975

R. Panfil: Elbląskie Muzeum Miejskie w latach 1864 – 1945, [w:] Skarby elbląskiego Muzeum, s. 9-18, Elbląg, 2014.


Miecz średniowieczny - znaki, inskrypcje, symbolika cz.2

$
0
0



Oprócz znaków związanych z wierzeniami, wspomnianych w poprzedniej części, na broni możemy spotkać również oznaczenia mieczowników i kowali. Rzemieślnik, dochodzący do swojego kunsztu poprzez długą drogę od czeladnika do mistrza, oznaczał swój wyrób wyróżniając go na tle innych. Symbole miały podkreślać, że broń została wyprodukowana właśnie w tym miejscu i właśnie przez niego. Producenci samych głowni mieczowych nie występowali powszechnie. Skupiali się w ośrodkach metalurgicznych jak np. Solingen i Passawa. Wyroby wykonane przez mieczowników z obu okolic oznaczano symbolem wilka passawskiego. Miejscowości toczyły spór, o to kto ma prawo do korzystania z symbolu. Passawa używała go już od XIII wieku, natomiast Solingen przywłaszczyło sobie znak prawdopodobnie w wieku XV. Na dowód czego mamy skargę w liście Rady miasta Passawy z 1464 roku.
Podobny symbol znajduje się na jednym z dwóch mieczy prezentowanych na wystawie Elbląg Reconditus. Chociaż wilk może bardziej przypominać mityczne zwierzę - jednorożca…ponieważ jest to naśladownictwo najprawdopodobniej z terenu Węgier. 

Znak "jednorożca" - fot. Paweł Wlizło

Na mieczu, oprócz czworonożnego zwierzęcia, znajduje się również symbol serca.Na drugiej stronie głowni, niewidocznej na ekspozycji, znajduje się również „jednorożec”, a ponad nim krzyż równoramienny.

fot. Paweł Wlizło

Z Passawą wiązać się może również symbol pastorału, widoczny na mieczu typu XVII,H2,1 wg Oakeshotta, znajdującym się w naszych zbiorach. Znak ten używany był w czasie, kiedy pracownie miecznicze były we władaniu biskupów.

Pastorał na mieczu typu XVII,H2,1 wg Oakeshotta fot. Paweł Wlizło
Oznaczeniem, którego mogły używać konkurencyjne dla Passawy pracownie solingeńskie, był znak przypominający jabłko cesarskie. Głownia miecza jest ozdobiona nim po obu stronach. 

Znak jabłka cesarskie wypełniony zółtym metalem fot. Paweł Wlizło
O pochodzeniu miecza z Solingen świadczy również nowożytna brońbiała wykonywana w tamtejszych pracowniach, oznaczona taką samą sygnaturą.

Niewypełniony znak na mieczu fot. Paweł Wlizło

Na mieczach oprócz sygnatur wykonawców i oznaczeń ”magicznych”, wspomnianych w poprzedniej części ( link do wpisu ) mogły umieszczone być również inskrypcje. W zbiorach muzealnych znajduje się wczesnośredniowieczny miecz typu X.A.1 wg Oakeshotta.
Jest to przykład broni, na której chętnie umieszczano inskrypcje inwokacyjne jak np. +INNOMINEDOMINI+ (W imię Pana) lub cytaty z Księgi Psalmów. Jednak stan zachowania niestety nie pozwala na stwierdzenie, czy posiadał on jakąkolwiek inwokację.

Miecz typu X.A.1 wg Oakeshotta fot. Anna Grzelak

Analogią może być miecz św. Maurycego będący klejnotem Cesarstwa Niemieckiego, posiadający inskrypcję na swojej głowicy i jelcu.

Fot. za: www.mieczesredniowieczne.pl
Na mieczach znajdować się mogąrównież oznaczenia, którymi posługiwał się kowal produkujący tylko głownie. Broń zazwyczaj była oznaczana przez niego w miejscu niewidocznym podczas późniejszego użytkowania – na trzpieniu, który później pokrywany skórą, lub drewnem stawał się rękojeścią.
Przykład takiej sygnatury znajduje się na mieczu, oznaczonym jako typ XVIII,T2,1 wg Oakeshotta. Znak znajduje się na obu stronach trzpienia, przypomina swoim kształtem krzyż św. Andrzeja, lub łacińskie X. Jeśli uznalibyśmy to za liczbę, to mogła ona służyć jako znak policzonych partii głowni przeznaczonych do sprzedaży. 

 fot. Paweł Wlizło
Kolejnym z oznaczeń kowalskich, które można znaleźć na mieczu, znajdującym się w zbiorach Muzeum Archeologiczno-Historycznego jestpółksiężyc wpisany w okrąg. Symbol tenjest na mieczupokazywanym na wystawie Elbląg Reconditus. Znak półksiężyca używany był przez kowali na terenie Węgier.

fot. Robert Korsak


Do opracowania wykorzystano:

Marian Głosek, Znaki i napisy na mieczach średniowiecznych w Polsce, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1973

Krzysztof Kwiatkowski, Wojska zakonu niemieckiego w Prusach 1230-1525, Toruń 2016

Lech Marek, Europejski styl. Militaria z Elbląga i okolic, Wrocław 2014
red. Andrzej Nadolski, Uzbrojenie w Polsce średniowiecznej 1350-1450, Łódź 1990

Janusz Sękowski, Konserwacja broni białej z elementami bronioznawstwa, Warszawa 2008

Dalekowschodnie skarby Starego Miasta

$
0
0
W 2007 roku w amsterdamskim Sotheby's odbyła się aukcja porcelany wydobytej z wraku chińskiej dżonki u wybrzeży Wietnamu, niedaleko miejscowości Ca Mau (cała historia tutaj). Pod młotek poszło 76.000 sztuk naczyń, o łącznej wartości 3 milionów euro. Bez trudno zlicytowano przedmioty, które przerwały katastrofę bez szwanku, jak i te zniszczone: spalone i stopione ze sobą egzemplarze. 

Porcelana z wraku dżonki z Ca Mau; na czarce widoczne ślady "koralowców", powstałe na skutek zalegania na dnie morza. Zbiory Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu [fot. A. Grzelak - archiwum MAH]
Liczne przykłady chińskiej porcelany (m.in. z tego samego okresu co ładunek dżonki z Ca Mau) odnaleziono podczas badań archeologicznych na elbląskiej starówce. Liczący ponad 200 egzemplarzy zbiór stał się tematem opracowania dr M. Marcinkowskiego i dr B. Pośpiesznej, które ukazało się w grudniu br. w formie katalogu pt. Porcelana dalekowschodnia z badań archeologicznych na Starym Mieście w Elblągu. Delikatne, biało-niebieskie naczynia są pięknym przykładem sztuki użytkowej, jednak nie tylko estetyka wpływa na ich wartość. Można by lapidarne powiedzieć, że przedmioty te mają duszę. Tą "duszą" jest przebyta droga, ludzie i wydarzenia jej towarzyszące, które składają się na historię przedmiotu. 

Imponująca podróż większości odnalezionych w Elblągu porcelanowych naczyń, zaczęła się w górach niedaleko Jingdezhen, w chińskiej prowincji Jangxi. Tam górnicy wydobywali surowce (kaolin i pentuse - chiński kamień) niezbędne do produkcji porcelany, które przetwarzano w okolicznych warsztatach. Produkcja ceramiki zapewniała pracę okolicznym mieszkańcom, m.in. przy wydobywaniu surowców, przetwarzaniu ich oraz transporcie. Do wykonywania naczyń zatrudniano wyspecjalizowanych garncarzy i malarzy. Końcowy produkt nie był dziełem jednego artysty, a efektem pracy setek rąk. Skala tej wytwórczości jest imponująca. Już samo cesarskie zapotrzebowanie na porcelanę sięgało tysięcy sztuk. W 1546 roku do cesarskiego pałacu dostarczono 72 700 sztuk naczyń (m.in.miski na ryby, dzbany, czarki i półmiski). W raz z pojawieniem się Europejczyków stale wzrastał też eksport do krajów Zachodu. W 1608 roku Holendrzy zamówili w Chinach 108 000 sztuk porcelany, a 36 lat później już 355 000 sztuk. W ciągu 50 lat tylko* na statkach holenderskich przypłynęło do Europy ok. 3 milinów porcelanowych naczyń.

Dalekowschodnie skarby Starego Miasta - fragment ekspozycji [fot. A. Grzelak - archiwum MAH]
Podróż porcelany na europejskie stoły była długa i pełna niebezpieczeństw. Grupy tragarzy transportowały otulone słomą i zapakowane w beczki delikatne naczynia drogą lądową do portu w Kantonie. Wyprawa z ciężkim ładunkiem (oprócz porcelany transportowano tą trasą także bele jedwabiu i herbatę) obejmowała trasę liczącą 1400 km, w czasie której większość drogi przebywano spławiając towar rzekami. Nie brakowało rwących, górskich odcinków, a w połowie podróży tragarzy czekała piesza przeprawa (krótki odcinek 30 km...) przez górskie przełęcze (Przełęcz Meiling, zwana Śliwkową Przełęczą). W Kantonie, jedynym porcie gdzie mogli handlować Europejczycy, porcelanę ładowano na europejskie statki. Morska podróż trwała 8 długich miesięcy, a jej cel mogły zniweczyć burze, sztormy, napady piratów lub inne losowe wypadki, jak choćby pożar, który (z niewiadomych dla nas dzisiaj przyczyn) wybuch na pokładzie chińskiej dżonki.

W Europie porcelana szybko stała się obiektem pożądania. Delikatne i piękne przedmioty fascynowały ze względu na egzotyczne pochodzenie i tajemnicę wytwarzania, której Chińczycy pilnie strzegli. W szybkim czasie, głównie dzięki rozpowszechnieniu się zwyczaju picia herbaty i kawy, stały się przedmiotami codziennego użytku, dostępnymi szerszemu gronu rozwijającego się mieszczaństwa. Przedmioty te są świadectwem rodzących się zwyczajów i zmian w mentalności mieszkańców europejskich miast. Fragmenty spodków i czarek, odnalezione w latrynach ówczesnych elbląskich mieszczan wskazują, że Elblążanie także ulegli wpływom tych procesów.

Historię drogi porcelany, którą po setkach lat odnaleziono na terenie elbląskich parcel można poznać na naszej najnowszej wystawie w Muzeum Archeologiczno-Historycznym w Elblągu, prezentowanej w podziemiach budynku krzyżackiej Słodowni. Potłuczone naczynia stały się punktem wyjścia do opowieści o dalekich morskich podróżach, pierwszych niełatwych kontaktach Europy z chińską cywilizacją, tajnikach porcelanowej produkcji i toczącej się w tle historii Chin. Dzięki zachowanym źródłom możliwe stało się także przypisanie odkrytych naczyń do ich elbląskich nabywców.

Dalekowschodnie skarby Starego Miasta - wystawa czasowa w Muzeum Archeologiczno - Historycznym w Elblągu
* porcelana trafiała do Europy także m.in. za pośrednictwem portugalskim, angielskim i szwedzkim.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chcielibyśmy życzyć wszystkim naszym Czytelnikom spokojnego i radosnego czasu spędzonego w gronie rodziny i przyjaciół, a w nadchodzącym Nowym Roku samych pomyślnych zdarzeń. 
Do zobaczenia w 2017!

serdecznie pozdrawiamy
autorzy bloga
Joanna Fonferek, Ula Sieńkowska,
Mirek Marcinkowski




Figurki z miśnieńskiej porcelany

$
0
0
Niedawno prezentowaliśmy Państwu temat porcelany chińskiej, najszlachetniejszego rodzaju ceramiki, która musiała przebyć tysiące kilometrów niebezpiecznej podróży, aby ostatecznie znaleźć się w europejskich domach.
Europejczycy już w średniowieczu podejmowali próby zmierzające do odkrycia sposobu produkcji porcelany; przez wiele lat jednak statki przywoziły porcelanę z Chin i Japonii. Dopiero na początku XVIII wieku w Saksonii pojawiły się warunki sprzyjające porcelanowym przedsięwzięciom.


Inicjatorem tych działań był elektor saski i król Polski, August II Mocny. Interesowała go nie tylko sztuka, której był wielkim miłośnikiem, ale również chemia, a w szczególności badania Ehrenfrieda Walthera von Tschirnhausa i alchemiczne eksperymenty Johanna Friedricha Bottgera. Von Tschirnhausen rozpoczął swoje poszukiwania ok. 1694 roku, topiąc różne trudno topliwe substancje, wymagające wyższej temperatury niż ta, którą udawało się osiągać w tamtym czasie. Około 1704 roku zetknął się on z Bottgerem, uwikłanym w ryzykowne przedsięwzięcie - wytop złota ze zwykłych metali i poszukiwanie kamienia filozoficznego. To był moment rozpoczęcia współpracy przy poszukiwaniach odpowiedniej receptury. 
Pierwszym osiągnięciem Bottgera były czerwone wyroby kamionkowe, które naśladowały wyroby z Yi-Hsing, jednak do wytwarzania porcelany niezbędna była zarówno biała glina (zachowująca swoją barwę przy wypalaniu), jak również topliwy kamień o właściwościach podobnych do petuntse. I tak, pięć lat później, po wielu próbach i niepowodzeniach udało się uzyskać masę porcelanową, w skład której wchodziła glinka kaolinowa, kwarc i skaleń. 

Pierwsze okazy niepolewanej porcelany wykonano najprawdopodobniej w 1708 roku (glina pochodziła ze złóż w Kolditz), a w 1710 roku, na mocy dekretu królewskiego, powstała pierwsza europejska wytwórnia porcelany w Miśni, a jej pełna nazwa brzmiała: Królewsko-Polska i Elektorsko-Saska Manufaktura Porcelany. Początkowo realizowano w niej wyłącznie królewskie zamówienia - powstawały wówczas monumentalne rzeźby i kopie porcelany orientalnej, przeznaczone do Pałacu Japońskiego w Dreźnie. Szybko jednak wykrystalizował się klasyczny repertuar dekoracji na naczyniach porcelanowych: krajobrazy, sceny portowe, motywy zwierzęce i kwiatowe, sceny dworskie, elementy orientalne, wzór cebulowy... Rozpoznawalnym elementem wytwórczości miśnieńskiej są zapewne figurki - postaci ludzkie, głownie dworzanie, a także zwierzęta.

Przykład biskwitowych figur, wykonanych w Wytwórni w Miśni posiadamy w Muzeum w kolekcji ceramiki. I, choć nie zostały one wydobyte podczas wykopalisk, to temat jest na tyle ciekawy i ściśle związany z innymi muzealnymi obiektami porcelanowymi, że warto go poruszyć na blogu.


Jeszcze do niedawna obie figurki były eksponowane w Budynku Gimnazjum, na wystawie
W elbląskiej kamienicy. Wnętrze mieszczańskie z połowy XIX w.. Trafiły one do Muzeum jako zakup, dokonany w 1980 roku. 



Fot. A. Grzelak

Figurka dziewczynki umieszczona jest na krześle, postawionym na owalnej, rokokowej podstawie. Ubrana jest dworską suknię, w prawej dłoni trzyma ciastko.Dziewczynka ubrana jest według XVIII-wiecznej mody kobiecej - nosi bogato zdobioną suknię z gorsetem, zdobioną falbankami i koronkami. Do sukni doczepiono prawdopodobnie sakiewki bądź kieszenie, ukryte pierwotnie pod wierzchnią spódnicą. Na nogach ma pantofelki na obcasie z długim, wąskim noskiem. Wymyślną fryzurę z drobnymi loczkami po bokach mógł przykrywać marszczony kapturek (zwany we Francji bagnolet), widoczny z tyłu. Na szyi ma kolię z koronki. Jej wymiary to 13 x 7,5 x 8,5 cm. 

Fot. A. Grzelak

Figurka chłopca również umieszczona jest na fotelu, stojącym na owalnej, rokokowej podstawie. Chłopiec ubrany jest strój dworski, prawą rękę opiera na oparciu fotela, lewą podtrzymuje nogę. Pod fotelem natomiast leży kosz, z którego wysypują się kwiaty. On również ubrany jest na wzór męskiej mody osiemnastego stulecia. Nosi szustokor, czyli frak bez klap, z długimi rękawami zakończonymi mankietami. Do krótkich spodni nosi pończochy. Pod szustokorem ma kamizelkę zdobioną koronką, a pod szyją nosi fular. Jego fryzura urozmaicona jest lokami po bokach, a z tyłu włosy związano dużą kokardą. Pod pachą trzyma trójgraniasty kapelusz. Jego obuwie jest na płaskim obcasie, zdobione klamrą. Przy lewym boku ma przytwierdzoną szablę (nie zachowała się w całości). Wymiary: 13 x 7,5 x 8,5 cm.

Fot. A. Grzelak
Obie wykonano w wytwórni w Miśni, a czas ich powstania określa się na ok. 1770 rok. 
Nowością wówczas były wyroby koronkowe, które występują na figurkach Aciera. Zdobienie polegało na tym, że koronkę zanurzano w glince porcelanowej i nakładano na figurkę. Bawełniana nitka spalała się w czasie wypału i pozostawiała w porcelanie odcisk sieci oczek. Początkowo, dekoracja ograniczała się do małych dodatków ubioru. Tego typu zdobienie można z całą pewnością zaobserwować na figurkach ze zbiorów muzealnych.

Znakiem na porcelanie jest symbol skrzyżowanych szabli, wprowadzony w 1720 roku, który jest jednym z najstarszych znaków firmowych na świecie. Wcześniej porcelana oznaczana była skrótami: AR, KPM, MPM, KPF.

Znak wytwórni miśnieńskiej, fot. A. Grzelak. 
Trudno wypowiedzieć się w kwestii autorstwa owych figurek. Uważa się, że generalnie, autorem świetnie wymodelowanych figurek o tematyce mitologicznej i rodzajowej był Johann Joachim Kandler, który w 1764 roku zaczął współpracować z Michelem-Victorią Acierem. On z kolei pozostał na stanowisku głównego modelarza do roku 1779 i to jemu przypisuje się ostateczne wprowadzenie stylu neoklasycznego.

Obecnie figurki znajdują się w magazynie i na czas trwania remontu w Budynku Gimnazjum nie będą dostępne dla zwiedzających.



Źródło:

G. Savage Porcelana i jej historia, wyd. PWN, Warszawa 1977.
http://rynekisztuka.pl/2012/09/21/manufaktura-porcelany-w-misni/

http://www.historiamody.cba.pl/cosinosi.htm

Doppelhaken

$
0
0

Proch na świecie po raz pierwszy pojawia się w Chinach w IX wieku. W Europie nikt w tym czasie nie myślał o użyciu broni palnej. Bezwzględnie panowały wtedy topory, włócznie i miecze. Dopiero po ponad czterech wiekach od użycia prochu w Chinach dociera on na Stary Kontynent. Jego skład w XIII wieku podał Roger Bacon w swoim traktacie „De secretis artis…” oraz Albert Wielki w „De Mirabilibus mundi” z 1280 roku. Receptura tego wybuchowego czarnego proszku dotarła na zachód prawdopodobnie podczas kontaktów ze światem islamskim w czasie rekonkwisty Hiszpanii. Jednak przepis na mieszankę podany przez Bacona  był w postaci anagramu. Anglik chciał nie tylko zachować recepturę w tajemnicy, ale również bał się oskarżenia o czarnoksięstwo.
Ciężko stwierdzić kiedy i gdzie po raz pierwszy użyto prochu do wystrzeliwania pocisków.
Jak wskazują najstarsze źródła, po raz pierwszy broni palnej w Europie użyto w XIV w. na terenie Włoch i Anglii. 

W tym wieku również pojawia się pierwsza ilustracja„nowego” rodzaju broni. Rycina znajduje się w rękopisie Waltera de Milemete, stworzonym dla Edwarda III, króla Anglii. Lufa broni na ilustracji ma kształt flakonu i ułożona jest na stole. Amunicją był pocisk w kształcie bełtu kuszy. Do jego produkcji wykorzystywano aż pięciu rzemieślników różnych specjalności: kowal wykuwał grot, trzpień bełtu wykonywał tokarz, opierzenie z blachy brązowej sporządzali odlewnicy, uszczelki służące do izolowania lufy przeciw „ucieczce” gazów prochowych wykonywali skórnicy.
Wystrzał uzyskiwano po podpaleniu prochu za pomocą rozpalonego pręta lub, co jest bardziej prawdopodobne, podpalonego lontu.
Pierwsza europejska broń palna
Walter de Milemete - De Nobilitatibus Sapientii Et Prudentiis Regum


Pierwszą ręczną bronią palną były hakownice. Kute lub odlewane z żelaza, brązu. Lufa posiadała kształt ośmioboku, rozszerzającego się w kierunku komory prochowej. Długość samej lufy pierwszych hakownic dochodziło do 50 cm, później wydłużone do około 1 metra. Ważące do 15 kg. 
Nazwa broni wzięła się od haka, który znajduje się na końcu lufy. Pojawił się w tym miejscu na początku XV wieku. Pierwsza wzmianka o hakach zawarta jest w aktach arsenału brunszwickiego z 1418 roku Hak służył  do wyeliminowania siły odrzutu,poprzez zaczepienie go np. o brzeg muru. Do obsługi takiej hakownicy początkowo potrzebowano dwóch osób – jedna osoba podpalała lont, druga celowała. 

Hak hakownicy fot. Paweł Wlizło

Używano kul żelaznych, ołowianych, a nawet zdarzają się przypadki, gdzie używano kul szklanych lub ceramicznych.
Broń ta była używana do XVII wieku, czego przykładem jest hakownica ze zbiorów Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu. Już z ulepszonym system odpalania, przypominającym mechanizm kuszy, z którego pozostała jedynie panewka na proch. 
Zamek hakownicy fot. Paweł Wlizło


Niestety łoże hakownicy nie jest oryginalne. Znajduje się na nim inskrypcja, która prawdopodobnie podaje nam datę „1762” oraz litery „IH”.  Sama lufa o kalibrze 32 mm pochodzi z XVII wieku. Cała broń mierzy 111 cm. Na samej lufie odnaleźć również możemy oznaczenie rusznikarza.
Oznaczenia wytwórcy broni fot. Paweł Wlizło
Hakownica posiada, tak jak we współczesnej broni, ułatwiające celowanie, muszkę i szczerbinkę.
Broń tego typu znajdująca się w zbiorach MAH jest typowym przykładem uzbrojenia miejskich arsenałach. Należy ona do ciężkiej odmiany tzw. doppelhaken.

Napis na hakownicy fot. Paweł Wlizło

Do muzeum trafiła jako przekaz Obywatelskiego Komitetu Wykonawczego Roku Jubileuszowego Miasta Elbląga w roku 1954, pochodzi ze zbiorów przedwojennego Stadtische Museum.


Hakownica ze zbiorów MAH fot. Paweł Wlizło

Do opracowania wykorzystano:
Stanisław Kobielski- Polska broń. Broń palna, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk, 1975
Krzysztof Kwiatkowski - Wojska zakonu niemieckiego w Prusach 1230-1525, Toruń 2016
Lech Marek - Europejski styl. Militaria z Elbląga i okolic, Wrocław 2014

Znaki wytwórni na kaflach

$
0
0
Oglądając piec kaflowy, zazwyczaj trudno stwierdzić, z jakiej pochodzi wytwórni. Znawcy tematu rozpoznają piec na podstawie jego bryły, rodzaju kafli, barwy szkliw oraz analogii, znanych z miejsc, gdzie piece nadal stoją na swoim miejscu. Czasem jednak i to nie daje nam informacji na temat fabryki, w której powstały. Staje się to możliwe dopiero po zdemontowaniu pieca, a następnie oczyszczeniu kafli z gruzu i gliny, ponieważ na odwrociach kafli mogą być umieszczone znaki fabryczne.

Znaki fabryczne na kaflach (oraz płytkach okładzinowych) zaczęły pojawiać się w XIX wieku, kiedy powstawały fabryki kafli piecowych. Zazwyczaj było na nich umieszczane nazwisko fabrykanta lub nazwa miejscowości, a także numer serii lub wzoru. Odciskano je najczęściej na ściankach komór grzewczych lub tylnych powierzchniach kafli wypełniających, rzadziej na odwrotnych stronach kafli fryzowych lub gzymsowych. Być może zaskakującym jest fakt, że znaki fabryczne nie występują na rzeźbionych kaflach ze zwieńczeń, na koronie, czy też na kaflach centralnych (panneaux). Przypuszcza się, że ówczesne fabryki pieców wydawały katalogi swoich produktów, z których klient mógł wybrać odpowiednie urządzenie, zatem nie było potrzeby znakowania wszystkich kafli. 

Analizując kafle, znajdujące się w zbiorach Muzeum, udało mi się znaleźć kilka, które posiadają znaki wytwórni. Część z nich pochodzi z popularnych na naszym terenie kaflarni i jest bardzo dobrze rozpoznawalna - są znaki z fabryki H. Monatha, Kadyn, Velten lub Berlina.


H. MONATH ELBING
Fot. archiwum MAH

znak w formie stempla w kształcie napisów w dwóch rzędach: H.MONATH. oraz ELBING.1 (lub ELBING.2, cyfra umieszczana przypuszczalnie w zależności od numeru serii produkcyjnej. 

Jest to znak fabryczny Fabryki Pieców Kaflowych Hermanna Monatha w Elblągu. Wytwórnia powstała w 1868 roku i funkcjonowała na terenie dawnego zamku krzyżackiego, w pobliżu rzeki przy ulicy Am Elbing 26. Po śmierci założyciela fabryki (1872 r.), zarządzanie zakładu spoczęło na barkach brata, Louisa. W 1915 roku fabrykę zaczął prowadzić jego syn, Hermann. Według źródeł, początkowo produkowano w niej około 200 pieców kaflowych rocznie. Przed I wojną światową, w rozwijającym się zakładzie wybudowano trzy kolejne piece do wypału i jeden do szmelcowania szkliw. Dzięki większej liczbie pieców oraz obsługujących ich ludzi, rocznie z fabryki "wychodziło" około 1000 pieców. W latach 20. Hermann Monath junior podjął współpracę ze znanym elbląskim architektem Friedrichem Fischerem, który był autorem modeli pieców w stylu Art deco.


Okrągły stempel fabryki R. Blumenfelda; liczba "151" oznacza numer projektu.
Kafle o numerach poniżej 443 były produkowane przed 1922 r.
Fot. archiwum MAH

RICHARD BLUMENFELD, VELTEN
Fot. archiwum MAH

Velten to miejscowość, znajdująca się pod Berlinem, w której rozwinął się przemysł ceramiczny. Pierwsza kaflarnia została założona w 1835 roku, pod koniec XIX wieku było ich już 35. Od 1905 roku produkowano około sto tysięcy pieców kaflowych rocznie. Przed I wojną światową zarejestrowanych tam było 40 fabryk pieców i wyrobów ceramicznych, a wytwórnie funkcjonowały pod nazwą "Vereinigte Ofenfabriken GmbH" pod przewodnictwem Richarda Blumenfelda i Gustava Stratmanna.

Richard Blumenfeld żył w latach 1867-1943 w Berlinie. W 1890 r. został dyrektorem Fabryki Wyrobów Ceramicznych J. Ackermanna w Velten. Dość szybko stał się wiodącym producentem pieców i ceramiki architektonicznej. Współpracował ze znanymi architektami, m. in. J. Martensem i W. Gropiusem. W 1924 r., jako właściciel kilkunastu pieców do wypału, mieszalników, kotłów parowych i motorowych oraz zmechanizowanej linii do produkcji kafli, wykupił część fabryk ze zjednoczenia Keramik A.G. W 1933 r. wytwórnia została przez nazistów znacjonalizowana i otrzymała nową nazwę Veltag, Veltener Ofen – und Keramik A.G.



HERMANN SCHMIDT, VELTEN
fot. archiwum MAH

Znak fabryczny wytwórni Hermanna Schmidta, fabrykanta pieców, który w 1871 r. przejął fabrykę w Velten i wprowadził piec do wypału o nazwie „Majolika”. Postać ta zapisała się na kartach historii podberlińskiej wytwórni kafli i pieców także jako współzałożyciel (razem z G. Gerickem i H. A. Ziegerem; 1905 r.) „Miejskiego Muzeum Przemysłu Pieców Kaflowych, Produktów Glinianych i Dbałości o Ojczyznę”.

Majolikawerkstatt Cadinen Wpr.
Fot. A. Grzelak

 Znak fabryczny Królewskiego Warsztatu Majoliki i Terakoty w Kadynach, założonego w 1904 roku przez cesarza Niemiec Wilhelma II. Wytwórnia specjalizowała się w wykonywaniu ceramiki użytkowej, plastyki figuralnej, detalach architektonicznych, a po I wojnie światowej (w czasie kryzysu gospodarczego), rozpoczęto produkcję pieców kaflowych - kopiach XVIII-wiecznych pieców elbląskich i gdańskich. Produkcja kafli była zmechanizowana, ale dekoracje na nich wykonywano ręcznie, korzystając z szablonów. Kierownikiem malarni kafli był Gustav Liedtke, natomiast matryce sporządzał Otto Melzer. 
Sam stempel pochodzi z początku z 1923 roku i został umieszczony na kaflu, który wchodzi w skład pieca eksponowanego na wystawie w Budynku Gimnazjum (obecnie rozebrany ze względu na remont Muzeum), natomiast Warsztat Majoliki funkcjonował do 1945.  



Meissner, Teichert Ofen
Fot. A. Grzelak

Znak wytwórni pieców Teicherta w Miśni (Meissen). Johann Friedrich Ernst Teichert (1832-1886) był bratem Carla Teicherta (1830-1871), pierwszego fabrykanta pieców kaflowych w Colln (pod Miśnią - obecnie jest to jej dzielnica). W 1868 roku, również w Colln, powstała jego własna "Fabryka Pieców i Porcelany (Ernst Teichert Ofen - und Porzellanfabrik GmbH), znajdująca się przy ulicy Drezdeńskiej. Od 1872 roku, po przekształceniu w spółkę akcyjną, znana była jako "Saska Fabryka Pieców i Wyrobów Szamotowych, dawniej Ernsta Teicherta". Teichert był jej kierownikiem technicznym (do końca 1873 r.), a następnie członkiem zarządu spółki (do 1886 r.). W 1872 r. fabryka posiadała 3 piece do wypału, zatrudniała 74 osoby i produkowała około 3000 pieców, a w 1894 r. w 42 piecach wypalano kafle i produkowano około 14000 pieców przy pomocy 450 pracowników. Po śmierci Ernsta zarządzaniem fabryką zajął się jego syn, Christian. Autorami projektów zaś byli znani wówczas artyści i architekci: Carl Weissbach i Carl Graff z Drezna oraz Carl Merkel i F.G. Fehrmann z Miśni.
W 1907 roku zakład przestał działać pod wspomnianą wcześniej nazwą, a w 1923 roku nastąpiło połączenie zakładu Carla Teicherta i Ernsta Teicherta i od tamtej pory zaczął on działać jako "Ernst Teichert G. m. b. H.".



Stegmann, Elbing
Fot. A. Grzelak
Stegmann & Co Ofenfabrik, Zentralheizung znajdowała się przy Berliner Strasse 24, funkcjonowała  na pewno w latach 20. XX wieku do lat 40. Informacje na temat tej fabryki są szczątkowe i opieram się jedynie na elbląskich książkach adresowych z roku 1925/26, 1934 i 1942.


Kunst - Topferei
E. Sch
öffel
Berlin
fot. A. Grzelak
Piec z w/w wytwórni znajduje się na wystawie w Budynku Gimnazjum (niebawem zostanie przeniesiony do magazynu na czas remontu), ma kształt kolumny, a kremowe kafle ze złoceniami zdobione są motywami manierystycznymi, głównie małżowinowo-okuciowymi. Datowany jest on na 1. połowę XIX wieku.

Schömann & Klose
Ofen u. Towarenfabrik
Liegnitz 82
(fot. A. Grzelak)
Znak wytwórni w Legnicy; w zbiorach ceramiki posiadmy jeden taki kafel, zatem jego obecność może być trochę przypadkowa.


Bibliografia:
B. Pospieszna Tropami znaków na kaflach [w:] Kwartalnik Ciepło, nr 1 (28) 2005, s. 35-38.
B. Pospieszna Kafle i piece kaflowe  w zbiorach Muzeum Zamkowego w Malborku, Malbork 2013.

Netografia:
http://www.berliner-zeitung.de/archiv/160-jahre--veltak--im-keramikmuseum-ausstellung-zeigt-alles-ueber-die-ofenfabrik,10810590,9721120.html

Siedmiu Mędrców z Bambusowego Gaju

$
0
0
Podobno nie ma w Chinach dzieła sztuki, które nie zawiera w sobie ukrytego znaczenia. Dotyczy to także dekoracji malowanych na porcelanie. Europejczycy, pragnący jedynie posiadać orientalne przedmioty, byli kompletnie nieświadomi bogactwa symboli i znaczenia przedstawień, nawiązujących do chińskiej tradycji i kultury. Dziś możemy o tych dekoracjach powiedzieć znacznie więcej, niż wiedzieli o nich ich użytkownicy. 

Fragment spodka, Chiny, dynastia Qing, okres Kangxi, pochodzenie: Jingdezhen, 1725 r.
Elbląg Stare Miasto [fot. P. Wlizło - archiwum MAH]


Ciekawą historię przedstawia fragment spodka, odkrytego w latrynie na podwórzu działki przy ul. Mostowej 27. Egzemplarz nie zachował się w całości, co utrudnia jednoznaczną identyfikację dekoracji, niemniej historia warta jest przytoczenia. Malowana kobaltem scena, rozmieszczona na całej powierzchni naczynia, przedstawia trzech Chińczyków na tle krajobrazu. Najprościej uznać ją za zwyczajną scenę rodzajową, pozbawioną większego znaczenia i konotacji. Takie podejście zaprzecza jednak zdaniu, od którego zaczyna się ten post. Jest w chińskiej tradycji historia, pasująca do tego przedstawienia. Opowieść o Siedmiu mędrcach z Bambusowego Gaju

The Seven Sages in the Bamboo Wood - malowidło z Długiego Korytarza w Pałacu Letnim w Pekinie [domena publiczna]
Rzecz działa się w III w. n.e., w trudnych i niespokojnych czasach. Gdy rozpadło się scentralizowane państwo dynastii Han, Chiny pogrążyły się w poważnym kryzysie. Cesarstwo, osłabione najazdami barbarzyńców oraz szerzącą się korupcją, uległo podziałowi na trzy odrębne, zwalczające się królestwa (tzw. San-kuo - epoka Trzech Królestw, 184/220 - 265 r. n.e.). Nie pomogło krótkotrwałe zjednoczenie (280 r. n.e.) pod władzą dynastii Tsin. Jej założyciel - cesarz Wu - postąpił podobnie jak nasz rodzimy Bolesław Krzywousty, z większym jednak rozmachem dzieląc kraj pomiędzy swych 25 synów. Wzajemna zawiść wśród braci doprowadzała do krwawych konfliktów, czyniąc kraj łatwym łupem dla koczowniczych plemion. 

Wybitni uczeni czy leniwi pijacy?

W tak niespokojnych realiach, siedmioro uczonych - poetów i filozofów - odrywało się od codzienności w zaciszu bambusowego zagajnika. Xi K'ang, Shan T'ao, Liu Lang, Ruan Ji, Ruan Xian, Wang Rong oraz Xiang Xiu zdegustowani wewnętrzną sytuacją swego kraju spotykali się w ogrodzie Xi K'anga, by oddawać się Qingtan - sztuce swobodnej konwersacji na poważne filozoficzne tematy. Qingtan, dosłownie czysta rozmowa, była wysoko wymagającym zajęciem intelektualnym. Za czasów dynastii Han była cenioną umiejętnością, świadczyła o dużej wiedzy i wysokim statusie społecznym. W późniejszych okresach przetrwała jedynie jako forma intelektualnej rozrywki. Bywalcy Bambusowego Gaju byli mistrzami w tej sztuce. Łatwość z jaką formułowali myśli, błyskotliwe i celne uwagi wyrażane pięknym językiem, pozwalały prowadzić zajmujące dyskusje na wysokim poziomie. Przynajmniej dopóty, dopóki spożywane wino nie obniżyło ich kognitywnych zdolności. 

The Seven Sages in the Bamboo Wood - przedstawienia na grobowcach w Nanjing (Shaanxi Provincial Museum) [http://www.wikiwand.com]

Ówcześni historycy - związani z otoczeniem cesarskiego dworu - rzetelni wyznawcy konfucjańskich wartości, chętnie postrzegali ich jako zdegenerowanych nihilistów, którzy czcili i wychwalali próżnię i niedziałanie, lekceważyli obrzędy i prawo, pili w nadmiarze wino i gardzili sprawami tego świata. Twierdzenia te w zasadzie był zgodne z prawdą. Jako zwolennicy taoizmu skłaniali się, podobnie jak Platon, ku negacji wartości świata pozorów. Chętnie odwoływali się do mistycznej strony ludzkiej natury oraz prostego, zgodnego z naturalnym rytmem, stylu życia. Cynicznie odnosili się do dworskich rytuałów i ceremonii. Niektórzy z nich rzeczywiście nadużywali alkoholu, wzbudzając swymi ekscesami niesmak opinii publicznej. Tyczyło się to zwłaszcza Liu Ling'a - poety i wielkiego miłośnika wina. Liu Ling skomponował pieśń na cześć tego trunku - mawiał, że dla pijanego człowieka sprawy tego świata znaczą tyle, co rzęsa wodna na rzece. Po mieście poruszał się lekkim powozem zaprzężonym w jelenia. Zawsze towarzyszył mu służący z wielkim dzbanem wina i drugi, który miał natychmiast go pogrzebać, jeśli niespodziewanie by umarł. Najlepiej jego osobę opisuje autobiograficzny wiersz:
Liu Ling (221-300 r. n.e.) [www.history.cultural-china.com]
Żyję, Liu Ling, na tym świecie
Dzięki wódce o mnie wiecie
Kwartę piję, więc za kwartą
Bez kwart pięciu pić nie warto
Prośby żony oraz żale
Nic nie znaczą dla mnie wcale










Podobno z butelką wódki nie rozstawał się także słynny poeta Ruan Ji. Jako potomek szacownego rodu Ruan, odebrał staranne klasyczne wykształcenie i rozpoczął karierę wojskową. Z czasem porzucił politykę, by poświęcić się muzyce. W swoich poematach kpił z cesarskiego dworu, pozornej konfucjańskiej moralności, wszechobecnych intryg i wojen, stosując wyszukane metafory i aluzje. Zbytnia bezpośredniość przekazu mogła narazić go na śmiertelne niebezpieczeństwo. Szczególnie trudny okres przechodził po śmierci ukochanej matki. Pił wtedy na umór przez cały czas żałoby, wywołując takim zachowaniem powszechne zgorszenie.
Ruan Ji, 210 - 263 n.e. [www.history.cultural-china.com]



Jego bratanek, Ruan Xian, również nie stronił od alkoholu. Podobnie jak wuj, był z zawodu żołnierzem i słynnym muzykiem. Mistrzowsko grał na pipie - szarpanym instrumencie strunowym w rodzaju lutni. Ulepszył nawet jej budowę. Bardzo przystojny za młodu, miał dużą słabość do kobiet. Preferował picie z dużych naczyń w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Kronika dynastii Jin podaje, że miał w zwyczaju napełniać wódką duży basen i pić wprost z niego. Nie przeszkadzały mu nawet "dołączające do libacji" zwierzęta (w źródle jest mowa o świniach, choć mogą to być zwykłe pomówienia). Skłonność do alkoholu zniweczyła jego obiecującą karierę urzędniczą. W końcu został wygnany na północ kraju, za krytykę muzyki jednego z ważnych, dworskich urzędników. Swoim hulaszczym trybem życia, obaj Ruan Ji i Ruan Xian, mocno przyczynili się do zubożenia majątku swojego rodu.

Nie wszyscy bywalcy Bambusowego Gaju bez oporów folgowali swoim ludzkim słabościom. Wang Rong, również niewylewający za kołnierz, był wybitnym uczonym, szanowanym urzędnikiem, a nawet dowódcą wojskowym. Miał opinię człowieka, który nie dba o etykietę i zwraca uwagę na to, co ważne. Niektórzy, zapewne zawistnicy, postrzegali go jako skąpca i oskarżali o sprzedaż urzędów (dość powszechną praktykę w ówczesnym czasie). Zachowała się anegdota, jakoby miał sprzedawać gruszki, wydrążone w miejscu gniazd nasiennych, aby nikomu nie udało się wyhodować tak smacznych owoców. 

Wang Rong (po prawej) i Shan T'ao (po lewej). Przedstawienie na na grobowcach w Nanjing (Shaanxi Provincial Museum) [www.wikiwand.com]
Równie poważany był Shan T'ao - najstarszy i najmniej ekscentryczny członek tej barwnej grupy. Swoją urzędową karierę rozpoczął dopiero w wieku 40 lat jako dyrektor ds. personelu na dworze cesarza Wudi (dynastia Jin). Za rządów dynastii Tsin był przewodniczącym Ministerstwa Służby Cywilnej. Sumienny i obowiązkowy, aktywnie uczestniczył w życiu publicznym, nie dając wciągnąć się w dworskie intrygi. Podziwiano jego błyskotliwość i inteligencję. 

Shan T'ao był najlepszym przyjacielem Xi Kanga, którego rekomendował jako swego następcę w roli państwowego urzędnika. Xi Kang odmówił, w charakterystyczny dla siebie sposób tłumacząc, że lubi długo spać, grać na cytrze i śpiewać, łowić ryby, polować na ptaki, a gdy siedzi wyprostowany drętwieją mu stawy; ponadto lubi się drapać (a nie wypada w dostojnym towarzystwie), nie cierpi pism urzędowych, nie łapie się w grzecznościach i zasadach towarzyskich, mierzi go hałas, wytworne uczty i narady. Xi Kang z zamiłowania był kowalem, a swój czas dzielił pomiędzy kuźnię (gdzie często pomagał mu młody Xiang Xiu), a filozoficzne wykłady. Jego prelekcje cieszyły się dużym powodzeniem. Jednej z nich przyszedł posłuchać sam Sy-ma Czao - minister cesarza Wei. Xi Kang zachował się bardzo nierozważnie, ignorując jego szacowną osobę. Urażony taką zniewagą Sy-ma Czao szybko znalazł pretekst, by skazać uczonego na śmierć.

Ostatni z grupy - Xiang Xiu - to słynny konfucjański filozof. W młodości zafascynowany ideami taoizmu, dorosłe życie poświęcił zgłębianiu tej doktryny. Był zdania, że pewne aspekty w filozofii konfucjańskiej należało ponownie zinterpretować na bazie myśli taoistycznej. Według niego oba te nurty stanowiły jedność. 

The Seven Sages of the Bamboo Grove - haft na jedwabiu, 1860-1880 [www.history.cultural-china.com]

Smutna rzeczywistość 

Trudno się dziwić nutce nihilizmu, jaką odczuwać musieli Mędrcy z Bambusowego Gaju. Realia, w których przyszło im żyć, mocno odbiegały od świetlanych czasów dynastii Han. Sprawnie działające państwo, ustąpiło miejsca zwaśnionym tworom. Urzędnicze stanowiska, które niegdyś powierzano wybitnym uczonym, przeszły w ręce popleczników cesarskich eunuchów. Żądni władzy i pieniędzy skupiali się na zaspokajaniu chciwości swych mocodawców, by utrzymać piastowane stanowiska. Jakże różnili się od swych poprzedników, oddanych interesowi swego kraju, którzy czas wolny poświęcali sztuce i pracy naukowej. Im bardziej obniżał się poziom życia publicznego, tym silniejsze stawały się obowiązujące konwenanse. W tym kontekście "szalona działalność" grupy z Bambusowego Gaju jawi się jako świadomy protest przeciwko politycznemu środowisku i pustym konfucjańskim rytuałom. W chińskiej tradycji historia ta przetrwała w formie alegorycznej przypowieści. Stała się symbolem buntu, wyrażanego poprzez zwrot ku naturze i zgłębianie tajemnicy prostego życia. 

Mędrcy z Bambusowego Gaju - zbliżenie na dekorację spodka [fot. Paweł Wlizło - archiwum MAH]






na podstawie:
W. Eberhard Symbole chińskie. Słownik
P. B. Ebrey, A. Walthall East Asia: A Cultural, Social and Political History
C.P. Fitzgerald Chiny. Zarys historii kultury
Feng Youlan Krótka historia filozofii chińskiej
M. Marcinkowski, B. Pośpieszna Porcelana dalekowschodnia z badań archeologicznych na Starym Mieście w Elblągu
J. Zawadzki Dawna literatura chińska: antologia i omówienie t. I 


Zgubione w rzece

$
0
0

Znaleziska broni w zbiornikach wodnych są dość częste. Wzmianki o przedmiotach odkrytych w rzekach, jeziorach, bagnach pojawiają się już pod koniec XIX wieku.
Natomiast sama tradycja składania broni w wodzie pochodzi z okresu neolitu. Deponowanym uzbrojeniem były wtedy grociki, siekiery krzemienne oraz kamienne topory.
Uzbrojenie w wodzie składalirównież we wczesnym średniowieczu, tak bliscy nam poprzez niedaleką odległość od Truso, Wikingowie.
Znaleziska depozytów w środowisku wodnym, bagiennym mogą mieć trzy przyczyny – przyczynę polityczną, kultową, lub gospodarczą. Praktyki takie mogły utrzymywać się do późnego średniowiecza.
Polska archeologia jako przyczynę wskazuje głównie uwarunkowania kulturowe- kultowe.. Jednak w przypadku znalezisk z rzeki Tyny ciężko stwierdzić czy znaleziona tam broń było porzucona w celach kultowych, czy po prostu została zgubiona.
Chronologicznie najstarszym przedmiotem znalezionym niedaleko stacji pomp jest miecz określony przez Oakeshotta jako typ XIIIa,J,2.
fot. pw

Miecz ten zdobiony jest znakami krzyża, co jak wiadomo kojarzyć się może z zakonem krzyżackim. Jednak w krzyżach tych należałoby widzieć raczej talizmany chroniące użytkownika.
 fot. archiwum MAH
Broń zdobiona motywem krzyża na głowicy była używana przez uczestników krucjat organizowanych z Cypru, (gdzie przenieśli się Templariusze po straceniu ostatniej twierdzy chrześcijaństwa Akki w 1291 roku) oraz podczas obrony samej wyspy przed niewiernymi.
Identyczny miecz został znaleziony na terenie Anglii, również w rzece,Tamizie. Prawdopodobnie mógł zostać wyrzucony przez jednego z templariuszy w 1307 roku, po rozwiązaniu zakonu w Anglii przez króla Edwarda II. Wrzucenie miecza do wody, miało uchronić przedmiot przed desakralizacją.
Większość akwatycznych znalezisk średniowiecznych mieczy nie pochodzi z miejsc, gdzie funkcjonowały przeprawy przez rzekę. Można z całą pewnością twierdzić, że został on złożony tam specjalnie. Jak np. osiemdziesiąt mieczy znalezionych w rzece Dordogne we Francji lub znalezisko z Radymna z koryta rzeki San.
Kolejnym przedmiotem znalezionym w tym samym miejscu jest rapier, wynik nowożytnej ewolucji średniowiecznego miecza. Był on ściśle powiązany z nauką fechtunku rozwijająca się we Włoszech, Francji i na półwyspie iberyjskim. 
Rapier fot. pw


Podobny rapier znany jest z zamku Sturefors na Gotlandii, należał do Thure Bielke, szwedzkiego szlachcica. Broń najprawdopodobniej została zakupiona podczas jego studiów lub służby dyplomatycznej we Włoszech.
Charakterystyczna głownia rapiera datowana jest na okres od drugiej połowy XVI wieku do początku wieku XVII – jest to okres kiedy nasilona była moda na pojedynkowanie.
Na ten sam czas datuje się również kolejne znalezisko w niedalekiej odległości od rzeki, topór.
fot. pw

Na pierwszy rzut oka, niczym się nie wyróżniający. Jednak po bliższym zapoznaniu się z obiektem można zauważyć jego sygnowanie. Przy obuchu topora widoczne są 3 znaki. Z umieszczonymi w nich literą R lub 8. Są to prawdopodobnie znaki rzemieślnika który wykonał topór. Kolejnymi symbolami na toporze są gwiazdki nabite w kształcie koła. Gwiazdki umieszczono również na brodzie topora, tym razem ułożone w kształcie krzyża.
fot. pw


Można przypuszczać, że oznaczenie krzyża, miało dawać, jako talizman, ochronę użytkownikowi (tak jak w przypadku krzyży na mieczach). Broń posiada widoczny ślad użytkowania – uszkodzenie w połowie długości ostrza.
fot. pw


Kolejne znaleziska wodne, to już te z rzeki Elbląg.
Pierwszym, dość skromnym, jest pudełko na śrut. Zostało wyłowione z rzeki w 1966 roku.
W odróżnieniu od miecza, który mógł zostać złożony w rzece celowo, pudełeczko, ze względu na swoją wielkość, musiało komuś po prostu wypaść z kieszeni. Wieczko po jednej stronie pudełka zdobione jest wieńcem laurowym, wewnątrz którego znajduje się wygrawerowana postać kozła.
fot. pw

Natomiast drugie wieczko zawiera informacje o właścicielu pudełka. Był nim prawdopodobnie Mathis (Mathias?) Olks. Umieszczona została również data - rok 1707. Napisy nie są zbyt dobrze widoczne. Pudełeczko można datować z pewnością na wiek XVIII. Pozostaje tylko odnaleźć jego właściciela.
fot.pw
Trochę większym przedmiotem „zgubionym” w rzece Elbląg, jest lufa armatnia. Prawdopodobnie została wyłowiona z dna rzeki w roku 1977. Czas powstania można szacować na koniec XVIII wieku. Kaliber metrowej lufy to jedynie 6 cm.
fot. pw


Opracowano na podstawie:


M. Głosek, Miecze środkowoeuropejskie z X-XV wieku, Warszawa 1984
M. Głosek, Znaki i napisy na mieczach średniowiecznych w Polsce, Wrocław 1973
L. Marek, Europejski styl. Militaria z Elbląga i okolic, Wrocław 2014
A.Nowakowski, Analiza archeologiczna militariów z Radymna woj. przemyskie (w:) Przemyskie zapiski historyczne. Studia i materiały poświęcone historii Polski Południowo-Wschodniej. R.XI, Przemyśl 1998
E. Oakeshott, Records of the Medieval Sword, Woodbridge 2000
Viewing all 131 articles
Browse latest View live